No to moja historia
Zima, mróz -15 stopni, noc, las. Wracam sobie od mojego pajlota Grześka z Warszewa do Laśna przez las oczywiście, długima GR. Wolno nie jadę bo po co

W okolicy "dębu bogusława" po jesiennych błotach pozostały mega koleiny, które mróz zamienił w skałę. Jadę sobie taką koleiną i nagle na zakręcie z niej wypadam i ląduję w pobliskim rowie. Jak się za chwilę okazało, w rowie wylądowałem, bo owa koleina zdjęła mi oponę z przedniego koła

. Znalazłem ją kilka metrów od auta, w rowie po drugiej stronie drogi

. Nawet nie przypuszczałem, że oponki 31" na 7 calowych felach, z dobrym ciśnieniem da się zgubić podczas jazdy. Niestety stwierdzam, że autem na 3 kołach nie jestem w stanie wyjechać z rowu, a na dodatek, w pozycji w której stoję, nie ma szans na wymianę koła. Szybka decyzja. Idę z buta. Do domu niezbyt daleko ok 1,5 km, ale -15, noc, śniegu po kostki, a ja nawet porządnych butów nie mam nie mówiąc o latarce. Za pół godziny jestem z powrotem przy aucie z kolesiem i drugim Parchem. Tego bez opony wyciągamy na drogę, lewarek i zabieram się do odkręcania koła. 5 śrub poszło, a na 6 .... złamałem klucz

(porządny krzyżak). Co było robić, z powrotem do domu, tym razem na szczęscie już nie na nogach, po kolejny klucz. Po 20 min ponownie jesteśmy przy aucie. Przymierzam się do tej ostatniej śruby i ..... k..wica mnie strzela. Okazało się, że ten drugi klucz ma zbyt grube ścianki, żeby wejść w felgę

. Co było robić, ponownie lecę do domu. Z garażu zabieram wszystkie możliwe klucze do kół. Po 20 min jesteśmy znowu przy aucie. Tym razem wszystko poszło sprawnie....
Cała akcja trwała ze dwie godziny, przemarzłem do szpiku kości, aż terzeba było się czymś rozgrzać na koniec
