wyprawa do Azii - relacja

Organizujesz imprezę, szukasz pilota lub drugiego samochodu dla towarzystwa, itp
Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » pt 13 lut, 2009

się żem rozpisała w ostatnich czasach.... :lol:

16 sierpnia 2008
ZNÓW DZIEŃ PEŁEN WRAŻEŃ
Strefy czasowe mogą człowieka doprowadzić do strasznych rzeczy. Należy o tym pamiętać wybierając się w podróż obfitującą w przeskoki czasowe. Wiadome nam było, że w Chinach obowiązuje czas pekiński to jest 6 godzin do przodu licząc od Polski. W tym przekonaniu poprzedniego dnia utwierdził nas zegarek w autobusie. Tymczasem właśnie wyjechaliśmy z Kirgistanu, gdzie różnica wynosiła 4 godziny na plus. Jakoś jednak wstaliśmy o tej godzinie 8:30 czasu pekińskiego, mając w planie zdążyć na autobus, który miał być o 10. Za piętnaście dziesiąta zeszliśmy sobie beztrosko na dół. Trochę zdziwił nas fakt, że serwują jeszcze śniadanie, przecież nasz agent poprzedniego dnia przypominał nam ustawicznie, że śniadanie jest od 6:30-9:00. Może ci Chińczycy dziwni są. Jednakowoż o 10 autobus nie przyjechał. Wtedy dotarło do nas, że w prowincji Xinijang stosowany jest nieoficjalnie czas lokalny. Mieliśmy wobec tego 2 godziny wolnego. Cudownie.
Zbrojni byliśmy w rozmówki chińskie. Okazało się, że naprzeciwko hotelu jest bank. Poszliśmy tam. W banku pan w stanowczych słowach cing-ciang wyjaśnił nam, że tu nic nie zdziałamy. Na szczęście obok był bankomat. Wybraliśmy z niego zawrotną sumę 2000 juanów, czyli około 330 dolków. Musieliśmy to robić na dwie raty, bo naraz można było wyciągnąć tylko 1000 juanów. Później poszliśmy na miasto szukać aparatu fotograficznego. Poprzedni przecież umarł po burzy piaskowej nad Bałcharzem.
Co przeżyliśmy szukając aparatu ludzkie słowo nie opisze. Po pierwsze odkryliśmy, że tuż przy hotelu, zaraz za bankiem zaczyna się dzielnica czerwonych latarni. Zastanawianie się jakimi świństwami można się w takim przybytku zarazić zajęło nam czas aż do dzielnicy zielonych latarni – miejsca gdzie są ławeczki i fontanny. Tu zaczęliśmy rozpytywać o odpowiedni sklep. Po angielsku nas nie kumali. Po chińsku nie kumali, pewnie z powodu obcego akcentu. Sukces odniósł język migowy. Robiliśmy ruchy imitujące robienie zdjęć i przeliczanie pieniędzy. Czasami pokazywaliśmy jakiś sklep. W końcu dorwał nas jakiś chłopak, który po angielsku potrafił powiedzieć „senkju”. Skierował nas do miejsca, w którym wywołuje się filmy. Aparatów nie mieli. Pan jednak był kumaty, po angielsku nie gadał, ale narysował nam mapkę i z naciskiem wymawiał słowo market. Trafiliśmy. Zdaje się, że wcześniej na jakieś picie wydaliśmy 3 juany i pozostało nam w kieszeni 1997. Weszliśmy na właściwe stoisko i cóż, może ze 3 aparaty były w granicach naszych możliwości, nie podobały nam się wcale. Pani nie mówiła po angielsku, więc znów uruchomiliśmy nasze zasoby migowe. Podobał się nam aparat za 2800 juanów. Napisaliśmy pani na karteczce, że mamy tyle i tyle pieniędzy. I wtedy pani pojęła, że ma do czynienia z Europejczykami, co to o życiu nie mają pojęcia. Przytaknęła pokazała nam aparat i cenę. Upewniliśmy się. Zgadzało się. Chciała nam go dać za tyle szmalu ile mieliśmy. Wzruszyła nas do głębi. Wyobraźcie sobie nasz miny, kiedy do tego całego majdanu dołożyła kartę pamięci 1 GB, etui, zapasowe baterie z ładowarką i nalepkę chroniącą ekranik, Ach, zapomniałam o szmatce do czyszczenia obiektywu. Oczywiście przeraziliśmy się, że każe sobie za to wszystko zapłacić. A ona wręcz przeciwnie, dała nam cały pakuneczek, dostała 1997 juanów i jeszcze się uśmiechała. W końcu zrozumieliśmy, że u nich trzeba się targować. On wcale nie była przesadnie dobra i tak na tym upuście dla nas ubiła niezły interes. Trwało to dłuższą chwilę, więc z nowym aparatem wracaliśmy pod hotel w podskokach. Po drodze zahaczyliśmy tylko o bankomat, bo spłukaliśmy się przecież do zera. Zdążyliśmy w samą porę. Wpadliśmy do autobusu, chwaląc się nowym nabytkiem i przygodami i zasiedliśmy wygodnie, miała być bowiem wycieczka po Kashgarze.
Kashgar rozciąga się na powierzchni 15 km², na wschodzie Pustyni Taklamakan. Leży na wysokości prawie 1300 metrów nad poziomem morza. Temperatury wahają się od -25 w styczniu do 40°C w lipcu. Trafiliśmy oczywiście na lato, więc mieliśmy wielką ochotę chodzić po mieście półnago. Tymczasem Kashgar leży w prowincji Xinijang, czyli w rejonie autonomicznym Ujgurów. Ujgurzy są muzułmanami i półnagości nie lubią. Ponadto, przypomnę, że chwilę wcześniej dwóch takich napadło na 18 pograniczników. Ze skutkiem śmiertelnym. Później był jeszcze jeden zamach i w efekcie jeździliśmy po Kashgarze autobusem, a nie Patrolami i Afrykami. Tymczasem wycieczkę tego dnia prowadził młody chłopak, z wyglądu całkiem sympatyczny. Nigdy chyba nie zapomnimy jak się nam przedstawił. Hello, I’m Abdul and I am an Uyghur! Powiedział to z rozpierającą dumą i uśmiechem niesamowitym. Dodam jednak od razu, że po tym powitaniu okazał się doskonałym przewodnikiem i wielokrotnie nam pomagał w czym mógł. Był najsympatyczniejszym człowiekiem z jakim się zetknęliśmy w czasie naszej podróży po Chinach. Najpierw powiódł nas do banku, w którym część ludzi wymieniała sobie dolary na juany. Reszta zwiedzała sobie paradny plac, na którym główną ozdobą był wielki pomnik Mao.
Obrazek
Obrazek
Pierwszym punktem programu było mauzoleum Abakh Khoja. Mieści się ono w wiosce Haohan, jakieś 5 km na północny wschód od centrum Kashgaru. Zbudowane zostało w 1640 r., początkowo jako mauzoleum Muhammada Yusufa (ojca Abakha). Później pochowano tak aż 5 pokoleń Abakha. W mauzoleum leży 72 członków tej rodziny, zarówno mężczyzn jak i kobiet. Architektura i zdobienia w stylu wybitnie Ujgurskim. Zabytek został w 1988 objęty państwową ochroną.
Obrazek
Abakh Khoja, siedemnastowieczny misjonarz, wprowadził na tereny Kashgaru sunnicką odmianę islamu. Jego wpływy dotarły nawet do wschodniego Turkiestanu.
W mauzoleum jest też pochowana Pachnącą Księżniczka, wnuczka Abakh Khoja. Ujgurska dziewczyna byłą ponoć piękna, a jej ciało wydzielało wspaniały zapach. Tym zapachem zainteresował się sam cesarz Qianlong, który sprowadził ją do swego haremu. Podobno dziewczyna, aby zachować swój zapach, zażywała codziennych kąpieli w mleku wielbłąda.
Generalnie Abdul opowiedział nam mnóstwo rzeczy jeżeli chodzi o islam. W natłoku informacji trudno było jednak je wszystkie zapamiętać, więc dzieła naukowego o islamie nie spodziewajcie się.
Teraz wrażenia własne z mauzoleum. Sam budynek rzeczywiście całkiem efektowny, podziw wzbudza szczególnie imponująca ilość kafelków zdobiących zewnętrzne ściany. Dobrane są kolorystycznie na tyle w porządku, że nie rażą, przeciwnie robią dobre wrażenie. Co niektóre sufity i kolumny zdobione są freskami.
Obrazek
Nie jest to Michał Anioł, ale i tak wygląda bardzo ładnie.
Obrazek
Obrazek
Środek jak na obiekt sakralny islamu jest bardzo zdobny. Gdyby to jednak była katolicka świątynia, to każdy proboszcz spaliłby się ze wstydu, bo miejsca spoczynku nie są zdobne w kilogramy złota, tylko eleganckie materiały.
Obrazek
Wokół mauzoleum jest mnóstwo drzewek i rozmaitej innej zieleni. Jedyne co mnie osobiście degustowało było to, że drzewka były pokaleczone jakimiś krzaczkami wyrytymi przez nie wiedzieć kogo. W ogóle kręćka tam można było dostać, wszelkie tablice informacyjne były w krzaczkach, później robaczkach i na końcu po angielsku. Był tam też wielbłąd, który starał się opluć chociaż jedną osobę.
Obrazek
Był tam dlatego, że obok można sobie było wypożyczyć Ujgurski paradny strój, męski bądź damski i uczynić pamiątkowe zdjęcie. Jakoś się nam do tych strojów w panującym upale nie spieszyło, więc nie oczekujecie zdjęć Pawła jako dzielnego Ujgura, albo mnie jako pachnącej Ujgurki. Możemy pokazać Pawła przy wejściu do mauzoleum w szatach 4x4
Obrazek
Dalej powieźli nas do jakiegoś sklepu. Sklep wywoływał uczucia rozmaite. W pierwszej kolejności był to zachwyt. Jakież tam były na ten przykład dywaniki! Ręcznie tkane, bardzo kolorowe, starannie wykonane, cudo! Cudo kończyło się na cenie, o ile pamiętam zaczynało się to od 50 000 juanów. Przyjmując, że 1 $ to jakieś 6-7 juanów, policzcie sobie, czemu spojrzenie na cenę mogło doprowadzić do zawału. Szczytem był
Wyroby z kości wielbłądziej lub słoniowej. Wspaniała ozdoba wejściowych drzwi do domu równała się cenie nowiutkiej, ślicznej, wybłyszczonej limuzynie Mercedesa. No, w każdym razie, Ojciec Dyrektor niejednego Maybacha by za te cudeńka miał.
Później nastąpił obiad. Abdul na nasze życzenie zaprowadził nas do prawdziwej Ujgurskiej knajpy. Tam po raz pierwszy zetknęliśmy się z tymi okrągłymi obracanymi chińskimi stolikami. Zamówiliśmy różne rzeczy i każdy próbował po troszeczku.
Obrazek
Nie zapisałam sobie potraw i teraz za cholerę sobie nie przypomnę co tam nam podali, mogę tylko przysiąc, że nie wieprzowinę, w końcu Ujgurzy to muzułmanie. Zdaje się, że był też kebab z barana. W każdym razie pyszne było to wszystko. I sporo śmiechu było z tym, żeby uzyskać widelec dla Marty. Ze swoimi złamanymi palcami nie miała szans na zjedzenie pałeczkami. Po angielsku nas nie zrozumieli, nic też nie dało jak Marta pokazała uszkodzone palce. Jak pokazałą pałeczki, uznali tylko, że widocznie jej upadły. Zabrali je i przynieśli nowe. Abdul gdzieś chwilowo zniknął i zdaje się, że dopiero gdy wrócił udało się zyskać właściwe narzędzie.
Później pojechaliśmy na stare miasto. Abdul nas pouczył jak dojść do meczetu, który mieliśmy zwiedzić, po czym dał nam wolne na półtorej godziny. Ruszyliśmy więc po tym starym mieście.
Obrazek
Obrazek
Wyglądało to tak, że wzdłuż rozwalających się budynków była ulica, na której sprzedawcy wystawiali swoje rękodzieła. Były tam wyroby miedziane,
Obrazek
lusterka, noże, kamienne figurki, instrumenty muzyczne i wiele innych.
Obrazek
Obrazek
Bywały stoiska z ubraniami, wachlarzami, czapeczkami i naczyniami.
Po godzinie dotarliśmy przed meczet. Było upiornie gorąco i zdecydowaliśmy się zjeść lody. Wszyscy nas od tego chcieli odwieść, prorokując nam wszelkie możliwe reakcje układu pokarmowego. Wyglądało to jednak lepiej niż ukochany napój Ujgurów – picie na bazie wody z roztopionego śniegu, przetrzymywanej pod ziemią. Zdecydowaliśmy się i jak widać, do tej pory żyjemy, to akurat przypadło naszym żołądkom do gustu. Reszta w tym czasie siedziałą sobie przed meczetem, czasami nawiązując kontakty z lokalesami.
Obrazek
W końcu weszliśmy do meczetu Idgah. Turystki tam wpuszczają bez problemu, co nas trochę zdziwiło. Meczet zbudowano w 1442 r. Zbudowany znów w typowo ujgurskim stylu, jest ważnym miejscem kultu religijnego.
Obrazek
Może pomieścić 20 000 wiernych.
Pod zadaszeniem dostrzegliśmy kilku modlących się mężczyzn. Padali twarzą do kolan wymawiając niezrozumiałe dla nas słowa. Wokół budynków jest pełno drzew, chodzi się wygodnymi alejkami, całość robi trochę wrażenie parku. Po wejściu do minaretu, rzecz jasna boso, osobiście przeżyłam spory szok. Jak już pisałam mauzoleum jak na przybytek islamu było bardzo ozdobione. A tu w minarecie nie było nic. Żadnego obrazka, ani grama złoceń, nic! Tylko dywany na podłodze. Przyczyna jest prosta. Muzułmanie nie robią żadnych wizerunków Allaha, uważają, że żaden nie będzie tak doskonały, żaden godny bóstwa. Dlatego w budynku znajdował się tylko zegar z 7 cyferblatami i fotel imama, bardzo skromny. Zegar był ciekawy. Jeden cyferblat wskazywał aktualną godzinę, reszta pokazywała godziny 5 modlitw codziennych i jedną dodatkową, piątkową. Po wyjściu z minaretu ujrzeliśmy 3 małych chłopców beztrosko pijących wodę tryskającą z chodnika. Położyli się na tym chodniku i pili wprost ze „źródełka”. A u nas myje się dziecku smoczek, jeżeli spadnie na świeżo umytą podłogę…
Z meczetu można było wrócić autokarem. Nam jednak nie dość było wrażeń, wymyśliliśmy sobie, że przejdziemy się sami. Dołączyli do nas Sambor z Martą, Jojna z Agnieszką i Kajman z Gosią.
Najpierw uparłam się, że żądam melona. Qśma zaczął mi tłumaczyć, że nie, że później, kto to mi będzie nosił. Mam zły charakter, uparłam się i już po pary minutkach dałam sprzedawcy całe 5 juanów i szłam sobie radośnie z sześciokilowym melonem w rękach.
Obrazek
Szliśmy spokojnie starym miastem-bazarem, aż doszliśmy do zaułka z napisem „no entry here”.
Obrazek
Ponadto były tam oczywiście krzaczki i robaczki. Weszliśmy tam. Ludzie tam zamieszkali trochę dziwnie się patrzyli, widocznie nie zetknęli się jeszcze z tak niepokornymi turystami jak my. Część byłą zdziwiona, część na nasz widok zaczynała się śmiać. Wszyscy jednak chętnie pozowali do zdjęć.
Obrazek
Obrazek
Dzieci do nas krzyczały „heloł”, co niektóre lepiej wyedukowane potrafiły też powiedzieć „baj”. Budynki wokół nas były zrujnowanymi lepiankami, które nie waliły się chyba tylko cudem. Abdul tłumaczył nam, że tym ludziom wybudowano nieopodal piękne mieszkania socjalne. Wzgardzili nimi, woląc pozostać w swoich budach.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Taki naród. Lepianki miały czasem łądnie pomalowane drzwi, częściej jednak odchodziła z nich brudna, przestarzała farba w nieciekawych kolorach. Wracając do dzieci. Grają sobie w berka, jeżdżą na rowerkach,
Obrazek
bawią się też takimi śmiesznymi ustrojstwami, coś jak bączek zakręcany na lince. Latają bez majtek z rozciętymi w kroku spodenkami, żeby w razie potrzeby ubranko im nie zawadzało.
Uliczki śmierdzą po tym strasznie, trzeba też uważać, bo wdepnąć na minę nietrudno. Wyszliśmy z zakazanej dzielnicy.
Obrazek
Obrazek
Sambor z Martą postanowili przepłynąć się po rzecze łódką, a reszta wróciła taksówką do domu. Taksówki też mają fajnie. Kurs choćby nie wiem jak długi kosztuje zawsze 5 juanów, a kierowcę dzieli od pasażerów z tyłu krata.
Obrazek
Po pełnej atrakcji podróży wróciliśmy do hotelu. Agnieszka też kupiła melona, więc zarządziłyśmy ucztę melonową. W praktyce okazało się, że panowie mają ucztę z chińskiej podróbki Jasia Wędrowniczka, którą Pawłowi się udało zakupić, a panie raczą się melonami.
Obrazek
Później doszedł jeszcze Waldek z synem. Okazało się, że też przynieśli melona, więc rozpasanie mieliśmy pełne. Dzieliliśmy się przy tym wrażeniami. Po tak absorbującej uczcie ucięliśmy sobie 2 godziny drzemki. Po drzemce wybraliśmy się na kolację. Były małe porcje i co chwila ktoś coś domawiał. Obżarliśmy się strasznie. Po czym po pełnym wrażeń dniu poszliśmy spać.

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » wt 17 lut, 2009

Czy ktoś jeszcze moje wypociny czyta? Bo nie wiem czy mam dalej tworzyć czy sobie darować :wink:

nissan7
Weteran bezdrozy
Posty: 1590
Rejestracja: ndz 11 lut, 2007

Postautor: nissan7 » śr 18 lut, 2009

czyta czyta 8)

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10084
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » śr 18 lut, 2009

A co Fruźka, potrzebujesz poklepania po ramieniu ? :lol:

Good work my darling :!: :!: :!: :!:
8)
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » śr 18 lut, 2009

To jak czytają to mogę z czystym sumieniem kontynuować :)

prezes pisze:A co Fruźka, potrzebujesz poklepania po ramieniu ? :lol:

Good work my darling :!: :!: :!: :!:
8)

Tak tylko pytałam... No ale jak tak to postaram się do wieczora przesłać kolejny odcinek

Awatar użytkownika
Tanto
4X4 Szczecin
Posty: 4671
Rejestracja: pn 21 maja, 2007
Lokalizacja: Szczecin/ Dobra k.Now
Kontaktowanie:

Postautor: Tanto » śr 18 lut, 2009

jak tyś to wszystko spamiętała? :shock: ;-)
Suzuki SJ510 LWB '85 "Kozunia"

nissan7
Weteran bezdrozy
Posty: 1590
Rejestracja: ndz 11 lut, 2007

Postautor: nissan7 » śr 18 lut, 2009

Tanto pisze:jak tyś to wszystko spamiętała? :shock: ;-)

połowe zmyśla a my łykamy bo tylko do czaplinka dojeżdżamy :)

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » śr 18 lut, 2009

Tanto pisze:jak tyś to wszystko spamiętała? :shock: ;-)

Miałam specjalny zeszycik "szpiegowski", a tam jest wszystko zapisane :lol:
Jakbyście koniecznie chcieli to mamy też listę rzeczy do poprawy, listę rzeczy które się zepsuły, wyliczenia spalania Bizuna, kolekcję bilecików, wizytówek, opłat za drogi, rachunków, i rozmaite inne karteluszki, mogę powklejać :wink:

Jasiu
4X4 Szczecin
Posty: 1572
Rejestracja: wt 13 lut, 2007

Postautor: Jasiu » śr 18 lut, 2009

Żubry liczyłaś po drodze?

Darek...
ADMINISTRATOR
Posty: 3917
Rejestracja: ndz 11 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: Darek... » śr 18 lut, 2009

fruzia pisze:
Tanto pisze:jak tyś to wszystko spamiętała? :shock: ;-)

Miałam specjalny zeszycik "szpiegowski", a tam jest wszystko zapisane :lol:
Jakbyście koniecznie chcieli to mamy też listę rzeczy do poprawy, listę rzeczy które się zepsuły, wyliczenia spalania Bizuna, kolekcję bilecików, wizytówek, opłat za drogi, rachunków, i rozmaite inne karteluszki, mogę powklejać :wink:

zapodawaj - może być jeszcze ciekawiej :roll: :D
Honker 2324

Awatar użytkownika
LSD
4X4 Szczecin
Posty: 2528
Rejestracja: sob 17 mar, 2007
Lokalizacja: Dobra

Postautor: LSD » śr 18 lut, 2009

Czytamy, czytamy i czekamy co będzie dalej :)

Awatar użytkownika
qsma
Weteran bezdrozy
Posty: 3018
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: qsma » śr 18 lut, 2009

to może ja.
moje ulubione piwo. występuje tylko w Mongolii. naprawde dobre, najbardziej ze wszystkich przypomina żubra 8)

Obrazek


to było najlepsze piwo w Chinach. przypomina trochę naszego żywca i jest dostępne czasem w dobrych sklepach z alkoholem w Polsce (w Anglii też)

Obrazek

to piwo było dostępne w kilku pro radzieckich republikach. Kazachstan, Kirgistan, Mongolia ,Rosja. na 3cim miejscu mojej listy . miało jakis taki dziwny posmak. w wersji "złotoje" dawało sie spokojnie smakowo popijać.

Obrazek

bywało czasem tak ze nie dało sie nic kupić. znaczy żadnego piwa nie było poza koreańskim. bardzo popularne w Mongolii, Kirgistanie. niedobre nawet po schłodzeniu. na ostatnim miejscu mojej listy. 15ste miejsce.

"tonący sie brzytwy chwyta..." :twisted:

Obrazek
patrol GRRRRRRR 4,2 +35 BFG MT

http://www.martechszczecin.pl

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » śr 18 lut, 2009

17 sierpnia 2008

Strefy czasowe mogą ułatwić człowiekowi życie. Wstałam o 8:30 czasu pekińskiego. Spokojnie wystarczyło, żeby zdążyć na autobus o 8:00 czasu lokalnego. Piszę w pierwszej osobie liczby pojedynczej nie przez przypadek. Pawła znowu zmęczył KotkuNieTup i stanowczo odmówił opuszczenia łóżka. Zażądał za to dostarczenia śniadanka…
Po śniadaniu pojechaliśmy na Sunday Market. W ogóle trochę zaniedbałam kwestię tego porannego posiłku. Niech sobie nikt nie wyobraża, że karmiły nas te Chińczyki bułeczkami z wędlinką i serkiem, żadne takie! Na śniadanie dawali ryż, jakieś coś podobnego do pierogów lub pyz oraz wszelkie inne dziwactwa, typu serek tofu w jakiejś obrzydliwej marynacie. Obiady i kolacje były znacznie ciekawsze, śniadania w Chinach można sobie darować.
A więc Sunday Market. Abdul zareklamował go jako jedną z naczelnych atrakcji Kashgaru i był niebotycznie przejęty wycieczką. Nam w niebotycznym przejmowaniu przeszkadzało trochę zaspanie. Po dotarciu na miejsce Abdul dał nam półtorej godziny na zwiedzanie. Nikt z nas jeszcze nie wiedział co to będzie więc nikt nie protestował…
W skrócie był brud, smród i syf niewyobrażalny. Stada całe zwierząt tam trzymali, powiązane, na słońcu.
Obrazek
Obrazek
Owce wiązali szyja przy szyi,
Obrazek
Obrazek
obrońcy praw zwierząt chyba by tam zawału dostali. Zwierzęta, mocno przestraszone, hałas robią straszny. Na końcu działu ze zwierzętami było kilka jadłodajni.
Obrazek
Obrazek
Cóż tam się gotowało, woleliśmy nie wiedzieć, śmierdziało z kilku metrów, a wyglądało mało zachęcająco. W pozostałych częściach były stoiska z drewnem, ponadto było trochę stoisk z rozmaitościami.
Obrazek
ObrazekŁaziłam z Jojną i Agnieszką i już po chwili udało nam się znaleźć coś w stylu stoiska z antykami. Jojna, który odkrył w sobie dar targowania, dzielnie walczył z właścicielem i zdobył parę interesujących drobiazgów. Ja zaopatrzyłam się w kamienną figurkę. Później znaleźliśmy stanowisko z melonami, pożywiliśmy się i zaczęliśmy się nudzić. Z nudów odnaleźliśmy resztę grupy, która już też się nudziła. Poszliśmy sobie do blaszaka przed którym wypiekały się lepioszki. Koło pieca kręcił się mały chłopiec. Było wśród nas kilku maniaków fotografii, którzy teraz ochoczo wyciągnęli aparaty. A chłopiec wystraszył się i uciekł w głąb blaszaka. Było to dość dziwne, zwykle dzieciaki pchały się przed obiektyw z siłą tajfunu. Po chwili wyszła z blaszaka jakaś kobieta, pewnie matka, ciągnąc dzieciaka za rękę. Na migi uczyniła gest dawania nam chłopca i powiedziała „ten dollars”. Miny mieliśmy generalnie nie za wyraźne, cała sytuacja była dość dziwna i w końcu roześmieliśmy się uznając to za żart. Babka jeszcze chwilę usiłowała nam coś pokazywać, po czym dała spokój. Dziecko uspokoiło się i po chwili ulokowało się w pobliżu pieca z lepioszkami.
[URL=http://www.fotosik.pl]Obrazek

Dziwne te Chiny…
Po półtorej godziny wróciliśmy do autokaru, który powiózł nas z powrotem do miasta na kolejny bazar. Wciąż szwędałam się z Agnieszką i Jojną. Na tym bazarze było ciut lepiej, nie śmierdziało tak strasznie, bo w asortymencie były głównie chusty, materiały i przyprawy.
Obrazek
Najpierw zaopatrzyłam się w herbatę ujgurską. Pałętały się w niej jakieś fioletowe kwiatki, a sprzedawca dał mi do zrozumienia, że jest to napój dobroczynny. Uśmiechając się błogo bezzębnymi ustami i mówiąc „gud,gud” klepał się po brzuchu i pukał w czoło. Później przyszedł czas na dwa wachlarze, trzy lusterka nietłukące no i curry. Curry szukałam już dłuższy czas i niegdzie go nie mogłam znaleźć, tylko ten jeden Ujgur je miał i nie powiem, tanie to nie było (jak na tamtejsze ceny rzecz jasna). Droższy był tylko szafran, który kosztował tyle, że zniechęcał ceną gruntownie, o ile pamiętam kosztował dolar za gram.
Zmęczyło nas to łażenie, więc jak tylko spotkaliśmy Martę, Gosię, Sambora i Kajmana, zdecydowaliśmy, że jedziemy coś zjeść. Najpierw wyjechaliśmy z biednej dzielny taksówką - rikszą motorową. Było to nie lada przeżycie, ubawiliśmy się niezmiernie. Nie wolno się jednak rikszom poruszać po centrum, więc na moście dzielącym miasto, przesiedliśmy się do taksówki zwyczajnej. Po chwili poszukiwań trafiliśmy do jakiegoś centrum handlowego, gdzieśmy zobaczyli nawet sklep Playboya. Nie to nas jednak interesowało, więc dalej prowadziliśmy rozpoznanie terenu. Niebotycznie głodni dotarliśmy w końcu do jakiejś knajpki. Menu było w krzaczkach, Abdula przy nas nie było, więc zaczęliśmy sobie radzić. Najpierw wykryliśmy, że posiadają menu normalniejsze, spisane na jakiejś kartelusze w języku angielskim. Geniusz tego nie pisał, niewiele można było z tego zrozumieć, więc zabraliśmy się do rzeczy inną metodą. Marta z Agnieszką wparowały do restauracji (z powodu upału siedzieliśmy przy stolikach na zewnątrz), zaglądnęły ludziom do talerzy i pokazały palcem kelnerce, które jedzonko im się podoba z wyglądu. Nawet niezły rezultat to przyniosło, objedliśmy się wszyscy jak należy.
Później odwiedziłam z Martą toaletę w tym centrum handlowym. Było lepiej niż na grajściu granicznym, ale i tak wyszłyśmy zniesmaczone totalnie.
Po jedzeniu wróciliśmy do hotelu. Zmęczenie i najedzenie sprawiło, że wszyscy chętnie ucięli dwugodzinną drzemkę. Drzemka wróciła siły witalne. Zmobilizowani przez Pawła, któremu siły mało, że wróciły, to do tego go rozpierały, wybyliśmy znów na stare miasto. Towarzyszyli nam Agnieszka, Gosia i Jojna. Po dordze mieliśmy okazję oglądać całe mnóstwo chińskich podróbek rozmaitych znanych na świecie marek samochodów.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Zobaczyliśmy też wesele.
Obrazek
Na starym mieście nie było nic ciekawego, wróciliśmy stamtąd tylko z pałeczkami. Poszukując takich jakie chcieliśmy łaziliśmy po tych uliczkach dobrą godzinę i w rezultacie zgubiliśmy resztę. Postanowiliśmy wrócić do hotelu. Po drodze zaszliśmy tylko do Fast food’u, zwanego tu Best Food. Śmieszne mają te ichnie Mak Donaldy, sernika tam mają w formie mufinka. A porcje jak dla kurczaka, Paweł dwa razy domawiał, a i tak udało nam się zgłodnieć już po półgodzinie. Po posiłku wróciliśmy do hotelu, tam pozwoliliśmy sobie na chwilę odpoczynku i znów ruszyliśmy na miasto. W drodze do ścisłego centrum mieliśmy przyjemność podziwiać wszystkie panienki z dzielnicy czerwonych latarni. Wejścia nie są za bardzo zamaskowane i panienki bajerujące klientów przy kieliszku można dojrzeć już z ulicy. Za panienkami była kafejka internetowa. Na czas korzystania z sieci pan zabrał Pawłowi paszport. Internet chodził tak ślimaczo, że w międzyczasie zdążyliśmy dziesięciokrotnie zmienić koncepcję postu, który zamierzaliśmy wysłać na forum. Poza tym zdążyliśmy zgłodnieć na dobre. Skontaktowaliśmy się z resztą ekipy i dołączyliśmy do nich do restauracji. Zjedliśmy tam między innymi sałatkę z owoców morza, która składała się w większości owszem z owoców, ale zwyczajnych. Restauracja była szalenie elegancka, mieli tam nawet europejskie toalety. Jedzenie też było całkiem, całkiem, a mi osobiście najbardziej przypasował sok arbuzowy. Po kolacji wróciliśmy do hotelu.

Awatar użytkownika
budzik
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 760
Rejestracja: czw 18 gru, 2008
Lokalizacja: Stargarad

Postautor: budzik » śr 18 lut, 2009

:? robi wrażenie :shock:
targowisko na którym można sobie jakies miąsko zakupic nie wygląda zbyt zachecająco do zakupów, no i oczywiście te dziwne "szaszłyki" co tak smierdziały :puker:
ale i tak piękna wyprawa :lol:

Awatar użytkownika
budzik
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 760
Rejestracja: czw 18 gru, 2008
Lokalizacja: Stargarad

Postautor: budzik » śr 18 lut, 2009

no i coraz lepszejsze autka :thumright: MERC klasy C wschodniej produkcji - to jest dobiero wiejski tuning :D

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10084
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » czw 19 lut, 2009

TsingTao Beer to ja piłem w '90 roku, jak w porcie zap.ierdlałem.
Kupowane wprost z Chińskiego statku, i o wtedy niespotykanej pojemności w Polsce 0,66 litra
Dobre piwko
8)
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
LSD
4X4 Szczecin
Posty: 2528
Rejestracja: sob 17 mar, 2007
Lokalizacja: Dobra

Postautor: LSD » czw 19 lut, 2009

prezes pisze:TsingTao Beer to ja piłem w '90 roku, jak w porcie zap.ierdlałem.
Kupowane wprost z Chińskiego statku, i o wtedy niespotykanej pojemności w Polsce 0,66 litra
Dobre piwko
8)


W Berti można kupić :)

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » śr 20 maja, 2009

18 sierpnia 2008

Ten dzień powinien właściwie opisać Paweł. Ale, że długopis przypadł mi w udziale...
Powiedzmy sobie szczerze, tego dnia miałam przesrane. Dosłownie. Wszyscy przeszli tą cudowną przypadłość wcześniej na kirgiskiej kuchni. Mnie dopadło w Chinach, gdzie niby jedzenie było lepsze, „czystsze”. Widać moje kiszki mają swoje upodobania.
Ze specjałów śniadaniowych wybrałam jedyne co się dało zjeść, czyli ryż z warzywami i o 8 rano czasu lokalnego ruszyliśmy naszym super busem do Tashkurganu.
Obrazek
Zmorzona przypadłościami spałam przez prawie całą drogę. Prawie, bo po pierwsze napotkaliśmy na drodze jakiś cholerny Monday Market. Zachwycony Abdul nakazał zatrzymać busa i zarządził półgodzinną przerwę. Doprawdy, w tym dobijającym upale tylko marzyliśmy o tym, żeby oglądać śmierdzących potem wieśniaków uganiających się za swoimi stadami kóz, sterty śmieci nad rzeczką i cały wszechobecny azjatycki rozpiździaj.
Dalsza droga była trochę lepsza. Dwa razy napotkaliśmy na posterunki. Uzbrojeni żołnierze pilnowali, żebyśmy wszyscy grzecznie wysiedli z autokaru i pokazali w budce paszporty. Lustrowali je z podziwu godną dokładnością.
Rejon, przez który przejeżdżaliśmy był absolutnie cudowny.
Obrazek
Pobliże granicy chińsko-tadżyckiej, droga wijąca się pomiędzy pasmami Karakorum i Pamiru. To chyba było jedyne naprawdę ładne miejsce jakie w Chinach napotkaliśmy.
Wzdłuż drogi ciągnęły się kramiki z pamiątkami. Kilka pasących się wielbłądów i poza tym żadnej cywilizacji. Jezioro Karakol, u stóp siedmiotysięczników robiło naprawdę niesamowite wrażenie.
Obrazek
Niezapomnianym widokiem był też Mustagata Shan, szczyt mający ponad 7100 m. n p m.
Obrazek
W takich pięknych okolicznościach przyrody o godzinie 16 dobiliśmy do hotelu w Tashkurganie. Hotel był otwarty na cztery miesiące przed naszym przybyciem.
Obrazek
Faktycznie całość wyglądała dość sympatycznie, czyste przestronne pokoiki, duże łóżka. Oczywiście nie byłaby to Azja gdyby szyby w recepcji nie były umazane klejem, łazienka w pokoju nie śmierdziałaby rybą. Była jeszcze ciekawostka w postaci przerwanego wężyka od odpływu umywalki. Pod przerwany wężyk pchaliśmy śmietnik, który w tej sytuacji pełnił rolę wiaderka. Nagromadzoną wodę wykorzystywaliśmy do spłukiwania wody w toalecie, bo normalna spłuczka rzecz jasna nie działała.
Na mnie te cudowne okoliczności nie zrobiły wrażenia, natychmiast po stwierdzeniu obecności łóżka, padłam na nie i zasnęłam snem kamiennym. Osamotniony Paweł wyszedł oglądać kamienne miasto
Obrazek
i zjeść obiad. Dopiero po jego powrocie, 4 godziny później obudziłam się, tylko po to, żeby chwilę pogadać i znowu pójść spać. Podróże są wyczerpujące...

Darek...
ADMINISTRATOR
Posty: 3917
Rejestracja: ndz 11 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: Darek... » śr 20 maja, 2009

a ja myślałem ,że to już koniec opowieści był :wink:
Honker 2324

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10084
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » śr 20 maja, 2009

Pisz pisz Kaśka
:one:
prezes, po prostu prezes


Wróć do „Imprezy 4x4”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 60 gości