wyprawa do Azii - relacja

Organizujesz imprezę, szukasz pilota lub drugiego samochodu dla towarzystwa, itp
Awatar użytkownika
LSD
4X4 Szczecin
Posty: 2528
Rejestracja: sob 17 mar, 2007
Lokalizacja: Dobra

Postautor: LSD » wt 09 gru, 2008

qsma pisze:co sie smiejesz.... napisał byś ze fajnie albo coś.... :wink:


Fajna ryba ;)

Benes
ADMINISTRATOR
Posty: 5110
Rejestracja: sob 10 lut, 2007

Postautor: Benes » wt 09 gru, 2008

qsma pisze:co sie smiejesz.... napisał byś ze fajnie albo coś....


nie sniejesz tylko się uśmiecham jak bym się śmiał to by to tak wyglądało :lol:

a opowieść więcej niż fajne...
....

Darek...
ADMINISTRATOR
Posty: 3913
Rejestracja: ndz 11 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: Darek... » śr 10 gru, 2008

czytamy , czytamy...
Honker 2324

Awatar użytkownika
miastek
V-ce prezes 4x4 szczecin
Posty: 5850
Rejestracja: czw 15 lut, 2007
Lokalizacja: Miastko/Szczecin

Postautor: miastek » śr 10 gru, 2008

Fruzia pisz szybciej nowe odcinki bo strasznie sie wciągnołem :D
Miastek Off-road GARAGE
Serwis, części, akcesoria 4X4
ESCAPE wyciągarki, zawieszenia, namioty dachowe
iKAMPER local dealer
iODPERFORMANCE local dealer
NOWY ADRES!!! WARZYMICE 18B
502 599 717
SuperPatrolSuper TURBOintercooler

Awatar użytkownika
prezes
Prezes 4x4 Szczecin
Posty: 10067
Rejestracja: śr 14 lut, 2007
Lokalizacja: szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: prezes » śr 10 gru, 2008

No Fruziu !
Szacuneczek wielki.
Gdyby nie ty, to ten analfabeta by nic nie sklecił -hahahahahahaha
:lol: :lol: :lol:
prezes, po prostu prezes

Awatar użytkownika
qsma
Weteran bezdrozy
Posty: 3018
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: qsma » czw 11 gru, 2008

ożesztyyyyy!!!!!.....wyrzekam sie ciebie :evil:
patrol GRRRRRRR 4,2 +35 BFG MT

http://www.martechszczecin.pl

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » pt 12 gru, 2008

4 sierpnia 2008

Noc upływała, a my wciąż byliśmy w drodze. Ostatecznie dobiliśmy do Ałma-Aty o 3 w nocy. Zaparkowaliśmy, wzięliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i weszliśmy w progi gastienicy „Astana”. Koło recepcji powitało nas dwóch najbardziej wytrwałych motocyklistów: Podosek i Waldek. Spiliśmy z nimi po kieliszeczku wódki dla relaksu, zamieniliśmy parę słów, po czym udaliśmy się do swoich pokoi. Sił starczyło tylko na to, żeby wziąć prysznic i paść do łóżka.
Mogliśmy sobie pozwolić na wylegiwanie się w łóżku, wiedzieliśmy bowiem, że motocykliści muszą zapakować swoje maszyny.
Obrazek
Wobec tego wstaliśmy dopiero o 10.00, na śniadanie zjedliśmy kebab z budki po drugiej stronie ulicy i poszliśmy przywitać się z załogą motocyklową. Motocykle spakowane były zdaje się około południa, ale nie oznaczało to jeszcze, że możemy już jechać w trasę. Trzeba było jeszcze odstawić przyczepę na przechowanie. Zanim trafiliśmy we właściwe miejsce, zanim odstawiliśmy tą przyczepę, zrobiła się 16. Do granicy z Kirgizją mieliśmy jeszcze około 300 km. Wyjeżdżaliśmy w strugach deszczu. Nam ten deszcz za wiele nie przeszkadzał, ale jakoś przykro było patrzeć na 5 Afryk przed nami…
Po południu stanęliśmy na posiłek. Motocykliści byli przemoczeni do suchej nitki. Nie ma się co dziwić, że na chłodne piwko pite przez Qśmę popatrzyli niechętnie i wybrali ciepłą herbatę. Po wyjściu z kafe okazało się, że przestało padać. Wszystkich ucieszyła ta wiadomość. Droga była jak do tej pory nudna, ta sama od paruset kilometrów. Płaskie przestrzenie, trawa, trawa, trawa. Tylko na horyzoncie majaczyły sylwetki gór.
Obrazek
Po wieczór ten horyzont osiągnęliśmy. Żałowaliśmy, że mamy opóźnienie, które uniemożliwiało nam wjazd do kanionu Czaryń. Kanion ten jest drugi co do wielkości po Grand Canyonie w USA. Mijane krajobrazy uzmysławiały nam co tracimy. Faktycznie, było przepięknie. Góry, formacje skalne, niekończące się serpentyny.
Obrazek
Zaczynało zachodzić słońce. Kolory były niesamowite, od granatu i „najbardziej niebieskiego z niebieskich”, przez złoty, pomarańczowy, po czerwony i fiolet. Co zakręt zatrzymywaliśmy Bizuna i robiliśmy zdjęcia.
Obrazek
Taka odmiana krajobrazu po monotonnych stepach potęgowała wrażenia. Sambor, kierownik wyprawy powiedział nam wtedy: Popatrzcie na te góry na horyzoncie, to już Kirgistan.
Obrazek
Kiedy dojechaliśmy do mostku na rzeką Czaryń i zobaczyliśmy kanion z góry, po prostu zaparło nam dech w piersiach. Niebieska nitka rzeki wśród tych wszystkich innych barw.
Obrazek
Sesja zdjęciowa w tamtym miejscu trwała dobrą godzinę, przerwało ją dopiero nadejście całkowitych ciemności.
Obrazek
Wtedy już nie było czego podziwiać, czego fotografować, więc pomknęliśmy prosto na przejście graniczne. Na przejściu byliśmy jakoś koło północy. Musieliśmy chwilę czekać, bo na małym zapomnianym górskim przejściu kolacja to świętość. Najedzeni pogranicznicy wpuścili nas do kraju po pobieżnej kontroli dokumentów i sympatycznej rozmowie. Przy kontroli paszportowej miało miejsce niecodzienne zdarzenie. Żeby dojść do budki kirgiskiej, w której prezentowało się papiery trzeba było przejść przez cały pas kontroli pojazdów. Szliśmy przez niego i nagle Gosia zniknęła nam z pola widzenia. Tak po prostu, w ciągu sekundy, była Gosia i nagle ciach! Nie ma jej! Po kolejnej sekundzie okazało się, że nasza koleżanka nie zauważyła kanału i wpadła do niego cała.
Z troszkę bolącą głową stanęła do kontroli dokumentów. Sprawdzili nam papiery, wbili pieczątki za wjazd do Kirgizji i już mogliśmy jechać dalej.
Dwa kilometry za granicą stanęliśmy na biwak. Byliśmy w Kirgistanie!

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » pn 15 gru, 2008

5 sierpnia 2008

Paweł wybrał na nocleg wspaniałe miejsce. Nie dało się zejść z drabinki od namiotu bez wejścia w krowiankę. Jakoś się tym nie przejęliśmy, spało się dobrze i po kawce i kanapkach mogliśmy jechać dalej. Podbój Kirgizji zaczęliśmy od wjazdu do parku narodowego.
Obrazek
W tamtych okolicach offroad po takich terenach nie przysparza problemów – wystarczy 20 $ i hulaj dusza, piekła nie ma. Widoki warte są swojej ceny. Góry Tien Szan, pagórki, strumyki, całkiem spore stada zwierząt pasące się na soczystej trawie. W końcu zjechaliśmy z asfaltu i trafiliśmy na górskie szutrówki! Pogoda była piękna, słońce, ciepło. Z przyjemnością tamtędy jechaliśmy podziwiając widoki.
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Koło południa zajechaliśmy do wioski Karakol (względnie Przewalsk). Tam za 3,5 $ zjedliśmy śniadanie, po czym w banku wyposażyliśmy się w somy – kirgiską walutę. Wzbogaciwszy się uzupełniliśmy zapasy żywności o chleb, serki topione, napoje, piwo.
Po wizycie w Przewalski pomknęliśmy krętą drogą w kierunku wioski Tamga. Urocza trasa, po prawej mieliśmy jezioro Issyk-Kul, z górami na drugim brzegu, a po lewej same góry – Tien Szan.
Obrazek
Issyk Kul jest największym jeziorem Kirgizji i drugim co do wielkości górskim jeziorem świata. Jego słone wody znajdują się w kotlinie gór Tien Szan. Jezioro leży na wysokości 1608 m n.p.m., zajmuje powierzchnię 6236 km². Woda nie zamarza nawet przy temperaturze -40°C.
Obrazek
Ten brzeg jeziora wzdłuż którego jechaliśmy, jest dziki, spotkać tam można tylko Kirgizów, przeciwległy brzeg zaś jest chętnie odwiedzany przez bogatych turystów z Kazachstanu. Ciekawostką jest to, że okolice jeziora słyną z ogromnych plantacji pewnych rozweselających zielonych listków, na które mówi się tu anasza.
Tuż przed wioską Tamga stanęliśmy na biwak. Od drogi dzieliło nas spore pasmo piachu i krzaków.
Obrazek
Kilka osób, wykąpało się w przyjemnie chłodnym, ale czystym Isyyk Kulu. Było gorąco i kąpiel byłą bardzo miła. .Później, nieco wypoczęci, rozbiliśmy obóz, wyciągnęliśmy sprzęt turystyczny i wszelkie konsumpcyjne dobra, po czym zajęliśmy się tym co najprzyjemniejsze. Co chwila rozdzwaniały się "telefony". Rozmowy międzynarodowe oznaczały niestosowną do odrzucenia propozycję skosztowania jakiegoś lokalnego trunku typu kazachski koniak. A kiedy kończyły się minuty wszyscy w pośpiechu pędzili poszukiwać nowych impulsów w czeluściach pojazdów… A propos telefonów, należy napisać, że będąc w Kazachstanie bądź Kirgistanie trzeba obowiązkowo spróbować ichnich koniaków. Są naprawdę smakowe, a przy tym śmiesznie tanie.
Wieczorem przy biesiadzie odbywała się też narada bojowa. Rano dowiedzieliśmy się, że w Kaszgarze dwóch Ujgurów (grupa etniczna stanowiąca większą część ludności prowincji Xinijang, do której się wybieraliśmy) zabiło 18 Chińczyków. W związku z tym przejście graniczne, którym mieliśmy wjechać do Chin, zostało zamknięte. Postanowiliśmy przeczekać i póki co poszwędać się po Kirgistanie. Nawet zaplanowaliśmy wycieczkę na przełęcz Tosor na dwa najbliższe dni. Nad Kirgistanem zabłysnęły miliony gwiazd, a my wciąż biwakowaliśmy, wciąż dzwoniły "telefony", a motocykliści rozprawiali się z naszą rybą z Kazachstanu.

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » wt 16 gru, 2008

6 sierpnia 2008

Około 8 rano obudził nas Ojciec Dyrektor Sambor. Zaordynował kąpiel w jeziorze i śniadanie. Następnie podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna miała jechać na przełęcz Tosor, druga zostać w obozowisku i pilnować bambetli. Po południu miało być odwrotnie. Załapaliśmy się do pierwszej grupy, razem z Kajmanem, Samborem, Podoskiem i Waldkiem. Najsampierw zatankowaliśmy pojazdy.
Obrazek
Do kanistrów Kajmana powędrowało zapasowe paliwo dla motocyklistów. Dalej nasza droga wiodła już tylko na przełęcz. Jeszcze na dole urzekły nas obłędne widoki. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Kirgistan jest najpiękniejszym krajem jaki kiedykolwiek w życiu widziałam, a ta część w której się w tamtym czasie znajdowaliśmy jest najciekawszym widokowo rejonem.
Obrazek
Wspaniałe masywy Tien Szanu, zielone doliny, lodowe czapy, dzika przyroda.
Bizun szedł jak burza. Niestraszne mu były szutrowe podjazdy, mimo, że mocno styrane przez płynący obok potok.
Obrazek
Brody przejeżdżaliśmy bez problemu, Qśma do każdej wody wjeżdżał co najmniej dwa razy, żeby tylko ochlapać AT-ki.
Obrazek
Kiedy trzeba się było cofać na drugi brzeg, żeby przewieźć pasażerów motocykli, nie trzeba było szukać chętnych.
Obrazek
Na te manewry z zaciekawieniem patrzyły pasące się koło nas konie i bydlęta.
Obrazek
Obrazek
Przy którymś brodzie napotkaliśmy policję, która urządzała sobie piknik. Trochę wyżej napotkaliśmy dwóch Kirgizów na jakimś mocno wysłużonym pierdzikółku. Zobaczyli naszych Afrykowców i umyślili sobie, że też mają wyprawowy motor. Jego cudowne właściwości skończyły się na 4 serpentynie. Zagotowali silnik dokumentnie. Na szczęście Kajman się nad nimi zlitował i resztę drogi na górę pokonali za rufą jego Patrola.
Obrazek
Tymczasem my jechaliśmy sobie spokojnie.
Obrazek
Oczywiście nasze samochody były wolniejsze od motorów, mieliśmy Afrykowców stale z przodu, spotykaliśmy się tylko przy cykaniu fotek, brodach i innych przeszkodach. Jechaliśmy, podziwiając wspaniałe widoki.
Obrazek]
Obrazek
Im wyżej tym cięższa była droga. Jechaliśmy wąską półką skalną, droga była zarwana przez strumienie płynące latem z góry. Często przejazd utrudniały olbrzymie usypiska kamieni, piarżyska.
Obrazek
Zadania nie ułatwiała wysokość – przełęcz Tosor leży na 3900 m n.p.m. Często przed samą maską przebiegały nam całe stada owiec, kóz lub bydła. Robiliśmy liczne postoje na zdjęcia.
Obrazek
Wspaniałe widoki dokoła sprawiały, że zastanawialiśmy się, czy nie powinniśmy rzucić wszystkiego, żeby tu zbudować sobie chatkę i paść małe stadko owiec. Qśme opadły jednak wątpliwości – bał się, że dostawa Żubra w te rejony może zawieźć, więc pomysł upadł. Kiedy zrównaliśmy się z linią śniegu i lodu zrobiło się trochę chłodno. Wdzialiśmy polary i dalej podziwialiśmy lśniące jęzory lodu.
Obrazek
Na szczycie przełęczy znaleźliśmy małą pasterką chatkę. Mieszkała w niej 5 osobowa rodzina. Opodal domku pasło się stado koni i kilka cieląt. Przywitaliśmy się z Kirgizami, wręczyliśmy drobne padaroki, po czym ci gościnni ludzie zaprosili nas do swojej chatki.
Obrazek
Przed wejściem do izby zdjęliśmy buty. Qśma ubrał koszulkę, dziewczyny pozasłaniały zbyt duże dekolty bluzek. Na stole stała miska z ciastkami, gęsta śmietana, masło z jaka i jakaś słodka, całkiem smaczna substancja przypominająca dżem.
Obrazek
Gospodyni porozlewała do miseczek zielonej herbaty. Sambor rozmawiał z gospodarzami, a my rozglądaliśmy się po domku. Ściany były wysłane materiałem, na podłodze leżały dywany. Skromny piecyk, zegarek naścienny, w kącie robił się kumys. Bardzo prosto urządzone. Po herbatce zostaliśmy poczęstowani kumysem. Przy trunku Sambor wypytał o dalszą drogę, liczyliśmy na to, że dojedziemy jeszcze do przełęczy Barskoon. Gospodarze rozwiali nasz nadzieje – powiedzieli, że droga jest taka, że nawet quad z niej zawrócił. Na nasze „żipy” było za wąsko. Razem z Kajmanem z żalem porzuciliśmy myśl o kontynuowaniu przejażdżki. Motocykliści postanowili spróbować. Pożegnaliśmy się z naszymi gospodarzami. Paweł kupił jeszcze półtora litra kumysu, co by mnie jakoś moją terapię antybiotykami wspomóc i już wsiadaliśmy do samochodów. Daleko nie ujechaliśmy. Kajman jechał dalej, my postanowiliśmy na parę chwil zatrzymać się na uboczu. Zjechaliśmy na nie ubite piarżysko. Było pełno górek i dołków i nietrudno było o wykrzyż, który w takich warunkach mógł się skończyć wklejką. Stanęliśmy na góreczce, Paweł zgasił silnik i zaczęliśmy kontemplować przyrodę. Po chwili kontemplacji Qśma wysłał mnie, żebym zobaczyła, czy musimy wracać od razu na drogę, czy też da się pojechać kawałek dalej po tym piarżysku. Wracałam właśnie do niego, aby obwieścić, że znalazłam nam autostradę, kiedy pojawił się przede mną osobliwy widok. Pawłowi widać nudziło się czekanie na mnie, zjechał sobie na wprost z muldki na której staliśmy, Bizunek wpadł w wykrzyż i zawisł. Nic nie dawały próby wybujania się, „przód-tył” też nie robił, blokada nie pomagała. Na CB nie dało rady wywołać Kajmana – był już za daleko.
-Nie mamy łopatki – obwieścił Paweł grobowym głosem – Trzeba coś zastępczego wymyśleć.
-Nada się? – zapytałam wyciągając pierwszą lepszą rzecz jaka mi się pod łapki napatoczyła. Był to drążek od lewarka.
Nadał się. Qśma zaczął kopać. Wysiłek fizyczny na tej wysokości był katorgą. Dodatkowo narzędzie, choć dawało radę, było jednak liche do takiej pracy. Po chwili Paweł odłożył narzędzie. Żeby nie tracić czasu ja złapałam za naszą „łopatkę”.
Obrazek
Wtedy nadjechał Kajman, którego zaniepokoiła nasza przedłużająca się nieobecność. Zobaczył mnie, natychmiast strzelił fotkę i tak to powstała opowieść o tym, jak to na wyprawie Qśma pił sobie piwko patrząc wesoło na to jak Fruzia odkopuje samochód.
Po wydobyciu się z piarżyska zaczęliśmy już na dobre zjeżdżać w dół. W drugą stronę patrzyliśmy na te same krajobrazy z innej perspektywy i podobało nam się tak samo jak przy pierwszym przejeździe. Na horyzoncie między górami majaczyło jezioro Issyk Kul, gdzie wracaliśmy.
Obrazek
Zjeżdżaliśmy dość szybko, bo było późno.
Obrazek
Trochę się to na nas zemściło. Uszy nie lubią nagłej zmiany ciśnień. Zatkały mi się oba. Z którejś chatki na zboczu wzięliśmy jakiegoś starszego Kirgiza na stopa. Mieliśmy go podwieźć na dół. Dopiero kiedy wysiadał z auta odetkało mi się jedno ucho. Ból głowy, który towarzyszył mi już od dłuższej chwili częściowo ustąpił o i zaczęłam więcej słyszeć. Jakby mi moja jeszcze nie wyleczona angina mało dokuczała…Drugie odetkało mi się dopiero po 3 dniach.
Zanim wróciliśmy do obozu, uzupełniliśmy zapasy żywności i paliwa. Później wróciliśmy nad jeziorko. Reszta ekipy już się o nas martwiła, było koło 18. Druga grupa nie miała szans dotrzeć dziś na Tosor, mieli jechać dopiero jutro.
Wobec tego zabraliśmy się za jedzenie i trunki. Znów „telefony” rozdzwaniały się bez przerwy, ciągle ktoś uzupełniał minuty. Dopiero późnym wieczorem zaniepokoiła nas przedłużająca się nieobecność motocyklistów. Gdzież oni się tyle czasu podziewali? Czy wszystko w porządku? Wiedzieliśmy, że po ciemku niewiele zdziałamy, ale postanowiliśmy w razie czego o świcie zrobić ekspedycję ratunkową. Na szczęście koło północy usłyszeliśmy znajomy już nam ryk silnika Hondy. Okazało się, że motocykliści też nie dali rady drodze. Ujechali dość daleko, ale w końcu błotnista droga ich pokonała. Zjechali do znajomego domku, tam dostali coś do jedzenia i picia, ogrzali się i zostali na noc. Tylko Sambor z żoną Martą wrócili po nocy, przeczuwając, że będziemy się niepokoić. Uspokojeni pogadaliśmy jeszcze chwilę, w międzyczasie było kilka „telefonów”, po czym poszliśmy spać.

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » wt 23 gru, 2008

Z racji tego, że po wigilii dopadło mnie jakieś paskudne choróbsko, które padło mi na nos, temperaturę ciała i wenę twórczą, dzisiejsza relacja bardzo króciutka. Obiecuję tworzyć dalej, jak się wyleczę :wink:



7 sierpnia 2008

Dzień nie obfitował w atrakcje. Rano wróciły dwie Afryki, a druga część grupy, czyli Jacek i Przemek w Y61, Agnieszka, Kasia, Jojna i Marcin na Afrykach, pojechała na Tosor. Wczorajsza ekipa została w obozie, pilnować dobytku. Wykorzystaliśmy czas na zrobienie porządków w aucie, bo przez prawie dwa tygodnie podróży w Bizunie powstał niezły bajzel. Kurz zdążył się już na dobre zadomowić w naszym pojeździe, było prostu wszędzie. Trzeba też było w końcu zracjonalizować zapakowanie auta, bo wyjeżdżając ze Szczecina układaliśmy wszystko byle jak, aby tylko się zmieściło.
Po skończonych porządkach pojechaliśmy sobie z Podoskami i Samborami na obiad do wsi. Zjedliśmy manty – coś w stylu pierogów z mięsem. Spotkać to można na szerokiej przestrzeni Rosji, Kazachstanu, Kirgizji, Tadżykistanu… Bardzo smaczne pod warunkiem, że nie stanowi jedynego pożywienia obiadowego przez parę tygodni.
Gdy wróciliśmy do obozu słońce stało jeszcze wysoko na niebie. Postanowiłam to wykorzystać i zabrałam się do prania. Mieliśmy już całkiem sporo brudów, a nie wiadomo było kiedy znów będziemy nad wodą. To miał być nasz ostatni dzień na Issyk Kulem.
Po praniu, które w tych polowych warunkach zajęło mi dobrą chwilę przeklinania na czym świat stoi, że zabrakło nam tygodnia czasu do zmotania m.in. takich udogodnień jak pralka wyprawowa, mogłam odpocząć. Wzięłam sobie aspirynę i położyłam się do namiotu, w nadziei, że trochę się podleczę. W tym czasie druga grupa z Torosu zjechała już na dół i wszyscy zabrali się do integracji. Przy integracji podjęto decyzję, że jutro jedziemy nad kolejne jezioro - Song Kul.

Awatar użytkownika
Aganiok
Operator wyciagarki
Posty: 325
Rejestracja: ndz 31 sie, 2008
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: Aganiok » wt 23 gru, 2008

To kuruj sie dziewczyno, bo to jest ciekawsze niz Moda na Sukces :D

jeszcze, jeszcze :D
Zawsze znajdzie się odpowiednia filozofia do braku odwagi :)

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » pt 02 sty, 2009

Wykurowałam się byłam, wróciły mi siły witalne i twórcze, a więc wracamy do pasjonującej telenoweli azjatyckiej "Z kamerą wśród stepów" :lol:


8 sierpnia 2008

Z miejsca, w którym obozowaliśmy nad Issyk Kulem do jeziora Song Kul było około 250 km. Na Wschodzie przeliczanie odległości na kilometry jest jednak bezzasadne. Takie 250 km może bowiem oznaczać 3 godziny jazdy, może to być też kilka dni spędzonych w aucie. Tak więc w tym przypadku poręczniej było nam stwierdzić, że mamy przed sobą dzień drogi. Cały dzień drogi wśród gór, bowiem w Kirgistanie nie sposób znaleźć miejsca, z którego nie widać by było gór.
Wstaliśmy więc koło 7 rano, na śniadanie zajechaliśmy do tej samej jadłodajni, w której poprzedniego dnia jedliśmy obiad.
W pierwszej mijanej wiosce zatrzymała nas milicja. Zatrzymaliśmy się bardzo ochoczo, bo panowie mieli w swych rączkach wynalazek pana Kałasznikowa. Bez ceregieli wyznali nam, że zbierają na obiad. Na szczęście 3 koszulki dostatecznie ich zadowoliły i puścili nas w dalszą drogę. Na zachodnim brzegu Issyk Kul jest miasto Balykchy. Prawdziwa metropolia. Na poszukiwanie śmietnika straciliśmy godzinę (znad jeziora uzbierał nam się spory zapas śmieci). W końcu, kiedy jakiś znaleźliśmy, zostaliśmy przepłoszeni i postraszeni milicją. Nieco zdezorientowani kłopotliwego bagażu pozbyliśmy się dopiero koło stacji benzynowej, bardzo ostrożnie i konspiracyjnie. Później zajechaliśmy na Internet. Godzina kosztowała drożej niż flaszka Calvadosu, a należy powiedzieć, że kirgiski calvados to nie byle co.
Później udaliśmy się już w drogę nad Song Kul.
Obrazek
Mieliśmy do pokonania tyle kilometrów, że mogliśmy się już całkiem dobrze zapoznać z życiem typowego Kirgiza, mieszkającego poza miastem.
Mieszkańcy tego uroczego kraju mieszkają w szarawych jurtach, bądź drewnianych chatkach lub nieco styranych lepiankach. Oczywiście o kanalizacji i centralnym ogrzewaniu można zapomnieć. Często przesiadują przed domami, brudne dzieci bawią się w piasku , a mężczyźni deliberują o życiu. Mężczyźni noszą takie śmieszne czapeczki, które się nam bardzo podobały.
Obrazek
W sklepikach można kupić podstawowe produkty - chleb, a właściwie lepioszki, jakieś napoje, słodycze, papierosy. Czasami w sklepie nie ma alkoholu - dużo tu muzułmanów. Na ulicach czasami zobaczy się jakiś lepszy samochód, ale w większości po drogach przewijają się UAZ-y, ZIŁ-y. Częstym widokiem są osiołkowozy. ZIŁ-y przeważnie służą do przewozu siana, raz widzieliśmy takiego, któremu spod suszonej trawy nie widać było przedniej szyby.
Ludzie zajmują się wypasem bydła, owiec, kóz i koni. Nietrudno tu dostać kumys. Jadąc, trzeba stale uważać na przechodzące w poprzek zwierzęta. Zarzynane sztuki oprawia się bezpośrednio na trawie. Pola nawadniane są za pomocą akweduktów.
Do posiłków zasiada się po turecku. Herbatę podaje się w miseczkach, a w menu jest baran podawany na 1000 sposobów.
Na poście kontrolnym zatrzymali nas prosząc o opłatę za wjazd do jakiejś strefy ekologicznej. Zażądali 500 somów, czyli 14$, sobaki jedne. Daliśmy, bo nie chcieli się przekupić koszulką. Później okazało się, że nas oskubali, bo za wjazd do tej strefy płaciliśmy przy wjeździe do Kirgistanu. No nic, podróże kształcą, później starannie przechowywaliśmy wszelakie rachunki.
Po południu zatrzymaliśmy się w lokalnym drive thru, czy jak kto woli McDrive.
Obrazek
Zjedliśmy tam szaszłyki, zapewne nikt się nie domyśli, że były z barana.
Po obiedzie zjechaliśmy w końcu na szutrówkę. Widoki były wspaniałe. Pastwiska, góry, piarżyska, zapierające dech przełęcze.
Obrazek
W połowie drogi dokonaliśmy genialnego odkrycia. W związku ze zmianą wysokości zmienia się też ciśnienie powietrza w kołach i jadąc w górę należy co jakiś czas upuścić trochę wiatru z Goodricha.
Obrazek
O zmierzchu zajechaliśmy nad Song Kul. Nic już nie było widać, na miejsce biwaku zaprowadziły nas światełka motorów. Było to skupisko kilku jurt, taki ośrodek turystyczny prowadzony przez mieszkańców.
Można było nocować w jurtach albo na własną rękę. Oczywiście z Pawłem wybraliśmy nasz apartament na pięterku. Na kolację był barszczyk z torebki z mantami oraz piure ziemniaczane, z proszku rzecz jasna. Takie wyprawowe uroki. Do tych atrakcji zaliczał się też kibelek w tym wysokiej klasy ośrodku turystycznym. 100 metrów od jurt stała sobie budka. Luksusowa, nawet nie specjalnie śmierdziała, a w środku czekał papier toaletowy. Drogi do przybytku strzegł pies bojowy i należało pamiętać, aby iść po szeroki łuku.
Przy obozowisku rozstawiliśmy stoliki, krzesełka, jadło i napoje wyborne. Pod rozgwieżdżonym nocnym niebem Kirgizji trwała polska biesiada.
Ostatnio zmieniony pt 02 sty, 2009 przez fruzia, łącznie zmieniany 1 raz.

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » pt 02 sty, 2009

9 sierpnia 2008

Przy porannej inspekcji wyszła na jaw prawda.
Obrazek
Rozgrzany wstającym słońcem kibelek zaczął śmierdzieć potwornie, zaginął też papier. Pies wyglądał jak pies Baskervillów, zaczęliśmy go
obchodzić jeszcze szerszym łukiem. Za to jeziorko wyglądało całkiem zachęcająco.
Obrazek
Zamówiliśmy sobie śniadanko po kirgisku. Siedliśmy po turecku dookoła sporego niskiego stołu. Był ichni chlebek z masłem własnej roboty, kilka dżemów i ryż na mleku, który był tak smaczny, że tylko osoby z wyraźnym uprzedzeniem do potraw mlecznych odmówiły spożycia tego specjału. Oczywiście do tego podano herbatę w miseczkach.
Po śniadaniu zabraliśmy się do narady bojowej.

Obrazek

Ustaliliśmy, że na wieczór zamawiamy sobie ucztę z barana. Poza tym uradziliśmy, ze następnego dnia pojedziemy bliżej chińskiej granicy.
Następnie zabraliśmy się do ogarnięcia pojazdów. Kurzyło się w nich po prostu straszliwie i nie można było nic na to poradzić. W tle mieliśmy widok na to jak zarzynali barana na naszą kolację. Nad zwierzęciem strasznie rozpaczał osiołek, który najwidoczniej był w baranku zakochany.
Obrazek
Po południu przyszedł czas na obiadek, z liofilizatów lub konserw zależnie od upodobań. Po jedzeniu pojechaliśmy robić sobie zdjęcia nad przełęczą.

Obrazek
Obrazek
Obrazek
Obrazek
Do znudzenia można powtarzać, że Kirgizja jest piękna, że widoki wspaniałe, więc przejdźmy do dalszej części.
Po powrocie mieliśmy przyjemność podziwiać tradycyjną kirgiską zabawę – bitwę o skórę. Cała rzecz byłaby łatwa – idzie o to, kto zdobędzie baranią skórę, ale walczyć trzeba na koniu.
Obrazek
Dla lokalesów to drobiazg – mieliśmy wrażenie, że oni przychodzą na świat w końskim siodle.
Po skończonej zabawie przetestowaliśmy prysznic. Zrobiliśmy tylko ten błąd, że do rzeczy zabraliśmy się po zachodzie słońca, w związku z czym miałam wrażenie, że zamarzam. Poza tym jednak prysznic działał bez zarzutu.
Czyściutcy, zasiedliśmy do uczty w jurcie. Ulokowaliśmy się na podłodze, na dywanach. Rozdano nam talerzyki, postawiono żeberka i gnaty. Przed Jackiem wylądowała głowa, co go wprowadziło w drobne zakłopotanie. Na szczęście już po chwili gospodarzowa wniosła przekąskę – wątróbkę wymieszaną z tłuszczem. Jacek zrzekł się kłopotliwego przysmaku i zabrał się za nowe danie, które było przepyszne. Kolejnym specjałem był makaron z podrobami. Ciemni europejczycy, nie wiedzieliśmy jak się zabrać do rzeczy bez sztućców. Na szczęście pani nam szybciutko wyjaśniła, że należy „kuszać rukami”.
Obrazek
Abyśmy na pewno zrozumieli dała nam przykład Pouczeni z radością zabraliśmy się do jedzenia. Dostaliśmy do tego także rosołek barani. Podczas uczty cały czas trwała „dezynfekcja”.
Obrazek
Nie uczestniczyłam tylko ja, bo nadal brałam antybiotyki. Co niektóre osoby najadłszy się wychodziły. Zostawali tylko najtwardsi zwolennicy barana bądź „dezynfekcji”. Nagle przypomnieliśmy sobie o pozostawionej przez Jacka głowie. Jakże żałowaliśmy, że nie ma przy nas Nieludzkiego Lekarza! Panowie próbowali dobrać się do czaszki za pomocą noży, rąk, gróźb. Żadnych rezultatów, wyszła im tylko maleńka dziurka, przez którą można było wybrać odrobinkę móżdżku. Qśma już był gotowy iść do Bizuna po szlifierkę, kiedy nadszedł gospodarz. Wziął do ręki głowę barana, wziął nożyk, przyłożył w odpowiednie miejsce, lekko puknął i już czaszka była rozłupana. Przemek z podziwem odebrał ją od Kirgiza. Następnie zabraliśmy się do konsumpcji. Móżdżek cieszył się powszechnym uznaniem, na oko zdecydowali się Przemek i Jojna. Później ktoś doczytał jakiś przewodnik i dowiedzieliśmy się, że w tym momencie popełniliśmy straszliwie faux pas. Otóż kiedy gospodarz częstuje baranem, kładzie głowę przed gościem którego uznaje za najważniejszego. Gość przepoławia głowę, jedno oko zjada, a drugie daje gospodarzowi. No cóż, kulturą się nie wykazaliśmy. Pocieszyliśmy się tylko myślą, że pewnie nie my pierwsi coś takiego zrobiliśmy i gospodarze zdążyli się do takich europejskich gaf przyzwyczaić.
Spać poszliśmy koło 10, co jak na nasze wyprawowe warunki było całkiem późną porą. Już jak kładliśmy się, na drabinkę przyszedł Jojna i przeprowadził z Pawłem ostatni zabieg „dezynfekcji”.

Awatar użytkownika
budzik
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 760
Rejestracja: czw 18 gru, 2008
Lokalizacja: Stargarad

Postautor: budzik » sob 03 sty, 2009

Hej...
Z wielkim zaciekawiem sledze tą Waszą przygodę...
REWELACJA - COŚ PIĘKNEGO, PRZEŻYĆ COŚ TAKIEGO - TO MUSI BYĆ...BAJKA :roll:

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » ndz 04 sty, 2009

10 sierpnia 2008

Kolejna pobudka o 7 rano. Szybkie śniadanie i zwijanie obozu – o 8 rano zaczęliśmy okrążanie Song Kulu. Jak zwykle towarzyszyły nam zapierające dech w piersiach widoki. Poza tym z przejażdżki wyszedł nam fajny kawał offroadu – w pewnym momencie ślady wyznaczające drogę skończyły się i zaczęliśmy się przedzierać przez koryta rzeczne na czuja, na kompas, na mapę, wedle uznania i upodobania.

Obrazek
Obrazek
Paweł oczywiście wybierał takie drogi, że Bizun nie mógł narzekać, że jest używany niezgodnie z przeznaczeniem. Raz na jakiś czas napotykaliśmy jurty. Ich mieszkańcy byli bardzo czuli na podarunki w postaci papierosa i błyskawicznie się z nami zaprzyjaźniali. Podosek zrobił natomiast jakiemuś lokalesowi na koniu niespodziankę. Przejechał Afryką dość blisko niego, koń się spłoszył, zrzucił niefortunnego jeźdźca i uciekł. Zdziwiło nas to, bo Kirgizowi są doskonałymi jeźdźcami.
Obrazek
Zatrzymaliśmy się, Irma zeszła z motoru i siadła z nami na hamulcach na pogawędkę, a Podosek pojechał do Kirgiza i ruszył z nim na poszukiwania wierzchowca. W końcu znaleźli spłoszone zwierzę i mogliśmy ruszyć dalej.
Na końcu objazdu zatrzymaliśmy się na chwilę odpoczynku po wytrząsaniu wnętrzności na kirgiskich pastwiskach. Spotkaliśmy tam młodego chłopca na osiołku. Osiołek miał przycięte w pół uszy i straszliwie dociekałam przyczyny tego zjawiska. W końcu łamaną ruszczyzną wymieszaną grubo językiem migowym doszliśmy do wniosku, że to element znakowania zwierząt. W nagrodę za komunikatywność chłopaczek dostał Snickersa, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.
Do Tash Rabat, które było celem naszej dzisiejszej podróży jedzie się przez przełęcz. Widoki wspaniałe.
Obrazek
Obrazek
Paweł ścigał się z motocyklistami, brak prędkości nadrabiając jazdą objazdami, na które się mogły pokusić tylko pojazdy z wyższym zawieszeniem i zapasem mocy.
Na obiad zajechaliśmy do Baetova. W tej małej wiosce czas zatrzymał się w dniu, kiedy rozpadł się Sojuz, a może i ciut wcześniej. Powitało nas nikomu nie potrzebne rondo z jakimś komunistycznym symbolem na środku. W lokalu gastronomicznym ręce można było umyć w wodzie lanej przez panią kelnerkę ze średnio domytego garnuszka. W menu byłą tylko breja z kapusty, kartofli, marchwi, pomidorowych skórek i kości z tłuszczem, czyli według nich mięsa. Na kompletnie pozbawioną smaku potrawę trzeba było czekać godzinę. Czekając tą godzinę spotkaliśmy Polaków, którzy zajechali w te dalekie strony UAZ-em w wersji bus. Grupka składała się z małżeństwa, dwóch córek i nadzwyczajnie żywotnej babci, która swoją energią mogła zarazić chyba pół Polski. Pogadaliśmy chwilę, po czym oni odjechali w swoją stronę, a mu ruszyliśmy do „restauracji”. Po posiłku zajechaliśmy na stację benzynową. W trakcie gdy Paweł tankował, mnie zaatakowała grupka dzieci w wieku 2-3 lat. Grupka ta przez cały dzień szwędała się po ulicy. Za zabawki służyło im kółeczko na druciku i nieco sfatygowana butelka po wódce. Dziewczynki od chłopców dało się odróżnić wyłącznie po kolczykach. Dzieci były bardzo zainteresowane Patrolem, podejrzewam, że pierwszy raz widziały taki pojazd. Na widok europejskich batoników oczy prawie wyszły im z orbit. Chodziły później po wiosce i pokazywały je innym dzieciakom. W jednym ręku batonik, w drugim butelka po wódce z brudnym piaskiem w środku…
Po wizycie w Baetovie wróciliśmy na drogę wspaniałych widoków.
Obrazek
Oprócz niesamowitych pejzaży, droga zaskoczyła nas jeszcze jedną niespodzianką. Po zjechaniu na niższe tereny szuter zaczął być tak dobry, że można się było na nim rozpędzić nawet ponad 100 km/h! Oczywiście kurzyło się przy tym niemiłosiernie.
Obrazek
Jak wyjeżdżaliśmy znad jeziora, kokpit Bizuna był taki czyściutki jakby dopiero co zjechał z fabryki, teraz miał na sobie pył od epoki kamienia łupanego. Kurz mamy w ciuchach, w jedzeniu, we włosach, w filtrze powietrza… Właśnie, filtr trzeba czyścić codziennie, czasami nawet dwukrotnie. Zdarzyło nam się też spotkać lokalesów, którzy potrzebowali naszej pomocy. Nie mieli klucza, żeby zdjąć zepsute koło.
Obrazek
Nie byliśmy im jednak w stanie pomóc mimo trzech kompletów narzędzi – śruby były tak zapieczone, że klucze się gięły, a one ani drgnęły.
Przed samym Tash Rabat spotkała nas kolejna rozrywka. Należało zapłacić po 50 somów od osoby. Postanowiliśmy sobie zaoszczędzić te półtorej dolara. Weszłam na tył Bizuna i udawałam, że jestem przykrytą kocem lodówką, Gosia to samo zrobiła w ich samochodzie. Śmiechu było przy tym co nie miara. Pożytku to zaś nie przyniosło żadnego, pani strażnik i tak się zgubiła i nie policzyła połowy należności.
Tash Rabat zbudowano w XV wieku na szlaku handlowym z Centralnej Azji do Chin. Było to miejsce wypoczynku dla karawan, posłów i podróżników. Jest to największa kamienna budowla Centralnej Azji z tamtych czasów. Jest niezwykła nie tylko ze względu na rozmiary, na uwagę zasługuje także doskonała symetria budowli. W środku znajdowało się 30 lub 31 pokoi, była tam też kuchnia. Dla rabusiów, którzy chcieli przeszkodzić uczciwym ludziom w wypoczynku w trakcie podróży, przeznaczone były podziemne lochy.
Tash Rabat położone jest na wysokości 3 500 m n.p.m. Swój niesamowity charakter zachowało do tej pory, dzięki temu, że leży na uboczy głównych dróg – najbliższy asfalt jest oddalony o 17 km.
Położony z dala od siedzib ludzkich i uczęszczanych dróg, jeden z ostatnich zachowanych karawanserajów robi niesamowite wrażenie.
Obrazek
Obrazek
Obecnie stoi tam kilka jurt, w których mogą się przespać turyści, jest też profesjonalny prysznic. Osobiście zrezygnowaliśmy tych luksusów, wierni namiotowi dachowemu. Na kolacje mieliśmy jeszcze resztkę makaronu z podrobami z wczorajszej uczty. Po posiłku poszliśmy spać. Ta noc zapowiadała się na wyjątkowo chłodną – byliśmy przecież znacznie ponad 3000 m n.p.m.

Awatar użytkownika
qsma
Weteran bezdrozy
Posty: 3018
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: qsma » ndz 04 sty, 2009

część zdjęć jest Kajmana, cześć Jacka cześć Oberrzyświata dzięki za udostępnienie chłopaki 8)
patrol GRRRRRRR 4,2 +35 BFG MT



http://www.martechszczecin.pl

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » pn 05 sty, 2009

11 sierpnia 2008

Całą noc lało. Nastawialiśmy się na typowo letnią pogodę i nie zaimpregnowaliśmy namiotu. Błąd kosztował nas mokry materac i pościel. Nie ma to jak pechowy początek dnia. Na pocieszenie Sambor powiedział nam, że jeżeli w ciągu 3 dni będzie znów padało to postawi nam skrzynkę piwa. Qśmy humor uległ poprawie. Nie na długo, bo chwilę później, przy produkcji śniadania wyszło na jaw, że coś się w lodówce wylało i śmierdzi nieziemsko. Cały czas, który zwykle zaoszczędzaliśmy przez nasz błyskawicznie zwijający się namiot, straciliśmy na czyszczenie naszego 40 litrowego przybytku chłodnego piwa.
O 9 rano wyruszyliśmy w stronę Narynia. Stamtąd mieliśmy jechać na Kazarman. W ciągu 40 minut jazdy napotkaliśmy ze trzy samochody. Nie dzieje się absolutnie nic. Wsie są zaspane, na bezkresnych górskich przestrzeniach ledwo wiaterek dmuchnie.
W końcu dojechaliśmy do Narynia. Jedno z większych miast Kirgistanu wygląda dość…spartańsko. Skończyła nam się gotówka, zabraliśmy się więc do szukania banku, który by nam wypłacił forsę z karty visa. Zdaje się już łatwiej o dziewicę na placu Pigalle. Po okrążeniu wszelkich możliwych banków dowiedzieliśmy się, że nic z tego, możemy sobie tylko wymienić dolary. Kurs trochę gorszy niż w Karakol, ale da się przeżyć. Z zawrotną sumą 10 200 somów (300 dolarów) udaliśmy się na obiad. Trochę lepszy niż wczorajsza breja z Baetova, ale i tak mogłoby być coś lepszego. Po jedzeniu poszłam na zakupy, a Paweł skrobnął w kafejce niusa na forum. Jeszcze tylko tankowanie i już byliśmy gotowi do dalszej drogi.
Daleko nie ujechaliśmy. Po 40 km zadzwonił telefon. Sygnał był mizerny, ale zdołaliśmy się dowiedzieć, że motocykliści mieli jakiś wypadek i trzeba im pospieszyć z pomocą. Więcej nie usłyszeliśmy. Wiedzieliśmy tylko, że byliśmy najbliżej, reszta terenówek pojechała inną drogą. Najgorsza jest niepewność, nie wiedzieliśmy co zastaniemy po dotarciu na miejsce. Paweł docisnął gaz do dechy i już po pół godzinie przejechaliśmy most nad rzeką Naryn. Kiedy zajechaliśmy na miejsce motocykliści naprawiali motor Sambora. Trzeba było też prostować kamieniami kufer. Marta, żona Sambora leżała z owiniętymi palcami usztywnionymi śrubokrętem. Okazało się, że na pełnej kamieni szutrowej koleinie Sambor próbował wyprzedzać wlokący się przed nim pojazd. Zamiar niezbyt się udał, motor przewrócił się. Ucierpiała Marta, której palce dostały się między kufry. Szybko zreorganizowaliśmy zapakowanie Patrola, rozłożyliśmy siedzenie z tyłu i zabraliśmy Martę na pokład. Trzymała się bardzo dzielnie, gdyby nie zawinięta opuchnięta dłoń nie dałoby się poznać, że cokolwiek jej się stało. Sambor dzikim pędem odjechał na Afryce szukać szpitala w Kazarmanie, po chwili do drogi zebraliśmy się i my z resztą motocyklistów. Jechaliśmy wspaniałymi drogami. Marta jakby zapomniała o przykrym zdarzeniu z przed chwili – zachwycała się krajobrazami. Niestety nie mamy zdjęć z tej drogi – nasz aparat uszkodzony burzą piaskową w Kazachstanie, nad Song Kulem zepsuł się dokumentnie. Zdjęcia można obejrzeć w relacji Podosa na forum http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=862&page=24 . Zachęcam też do przeczytania tej relacji od początku – pisana z perspektywy jazdy motorem jest naprawdę interesująca – Podos umieścił wiele mapek i informacji o trasie.
Jadąc kolejną nieprawdopodobnie piękną przełęczą, nie mogliśmy wyjść z podziwu dla ludzi, którzy przez te urocze, lecz srogie góry poprowadzili sieć elektryczną. Ile to wymagało pracy, nie mogliśmy sobie wyobrazić.
Co za jakiś pechowy dzień to był! Jakieś 10 km od celu zobaczyliśmy kolejny niepokojący widok. Afryka na flaku, niewesoła mina Marcina i zapłakana twarz Kasi. Zatrzymaliśmy się i natychmiast wypytaliśmy co się stało. Okazało się, że zostali z tyłu, złapali gumę i nie mając zestawu naprawczego nie mogą nic zrobić. Z braku miejsca każdy motocyklista woził inne części zapasowe.
Kasia wcale nie płakała, tylko piasek jej wpadł do oczu. Na szczęście pod ręką miałam sól fizjologiczną – kilka ampułek dostaliśmy od Gosi, żeby płukać zmęczone oczy w trakcie maratonu przez Rosję. Wyjęłam teraz ampułkę ze skrytki i kazałam Kasi obficie przepłukać oczy. Kiedy już zapewniła mnie, że już jej oczy nie pieką, pojechaliśmy sprowadzić im pomoc. Na wjeździe do Kazarmanu spotkaliśmy resztę ekipy i ustaliliśmy, że Podosek pojedzie pomóc Marcinowi, reszta poszuka noclegu tuż za miastem, a my pojedziemy Martą do szpitala.
Teraz o Kazarmanie… Naryn jest większy i jeszcze jakoś wygląda. Do Kazarmanu zimą nie sposób dojechać – droga jest nieprzejezdna z powodu głębokich śniegów. Domy to lepianki, na ulicach chodzą podpici mężczyźni, styrane życiem kobiety, albo brudne dzieci. Wśród trzech uliczek na krzyż nie trudno było znaleźć szpital. Zdziwiło nas tylko, że taki przybytek w ogóle tutaj jest. Ano był i stanowił relikt po ZSRR. Sambor już czekał i jak tylko zajechaliśmy, poszedł Martą do środka, a my czekaliśmy w aucie. Mieliśmy już problemy z rozrusznikiem i nie wiedząc ile to wszystko potrwa snuliśmy debaty czy warto gasić auto czy nie. Na szpital woleliśmy nie patrzeć – samo otoczenie robiło przygnębiające wrażenie. Brud, syf, rdza - nie tak powinien wyglądać szpital. W końcu Paweł wysłał mnie, żebym poszła do środka po jakieś wiadomości. Sam wolał zostać w aucie, bo co chwila ktoś się kręcił przy motocyklu Sambora. Weszłam tam. Pierwsze co uderza prosto w noc to zapach jakichś przestarzałych środków dezynfekujących. U nas takich używano dobre pół wieku temu, jak nie dalej. I te pomieszczenia…jak zapuszczone piwnice. Nie znalazłam Samborów, więc po prostu stamtąd uciekłam. Po jakiejś godzinie wrócili. Marta z ręką w gipsie, Sambor z odręcznie napisaną prośbą do lekarza w Jalalabadzie o zajęcie się sprawą. Podobno lekarz był bardzo miły i zajął się Marty ręką najlepiej jak umiał.
Pojechaliśmy jeszcze tylko po zakupy na wieczór. Za ladą stało dwóch chłopców, na oko wiek między 10, a 12 lat. Bez tam żadnych ustaw o wychowaniu w trzeźwości sprzedali kilka butelek zimnego piwa i najlepszy chleb jaki jedliśmy w czasie całej wyprawy.
Później udaliśmy się na poszukiwania reszty motocyklistów. Wybrali miejsce nad strumykiem. Ciemno już było, co utrudnia szukanie noclegu, dlatego stanęliśmy przy drodze. Na kolację sporządziliśmy sobie liofilizat i zmęczeni pechowym dniem poszliśmy spać. Byliśmy znacznie niżej i było cieplej niż w Tash Rabat.
Ostatnio zmieniony śr 11 lut, 2009 przez fruzia, łącznie zmieniany 2 razy.

Awatar użytkownika
fruzia
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 822
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin

Postautor: fruzia » wt 06 sty, 2009

Uwaga, uwaga :D
Cofamy się w relacji do dnia 9 sierpnia. Wcześniejsza relacja nie wspomina o tym wydarzeniu, bo jeszcze nie mieliśmy zdjęć. Ale teraz jesteśmy wyposażeni już we właściwe dowody i relacja z tego dnia będzie kompletna.

A więc po śniadaniu, kiedy to zajęliśmy się porządkami w maszynach, Qśma zaginął mi z pola widzenia, zapewne chcąc uniknąć ewentualnego czyszczenia Bizuna. Wyszło na jaw, że poszedł do Sambora, pogadali sobie chwilę i nasz Ojciec Dyrektor zaproponował Pawłowi, żeby się przjechał na "Babci" - znaczy jego Afryce. Oczywiście Paweł chętnie przyjął propozycje i już po chwili cały wyszczerzony wsiadł na "Babcię" i...poczytajcie sobie jego wrażenia:

Awatar użytkownika
qsma
Weteran bezdrozy
Posty: 3018
Rejestracja: sob 10 lut, 2007
Lokalizacja: Szczecin
Kontaktowanie:

Postautor: qsma » wt 06 sty, 2009

Sambor tylko zapytał czy jeździłem kiedyś na motorze, odparłem ze tak. prawda to była bo kiedyś u wujka na wsi jechałem chyba z 200 metrów WueSKą. potem moje umiejętności szlifowałem na skuterze jawa mosquito 50ccm, gdy po miesiącu naprawiania pojechałem sprawdzić czy wszystko działa. w sumie z 400m. no i potem kiślunek w pełni mi zaufał i pozwolił po motokrosie pojechac swoja krosówą, w sumie też z jakies 500m.

Więc jak widać motocyklista ze mnie zajebisty wiec i sambor nie bał sie. natomiast ja jak już dopadłem babcie lekko mi sie gorąco zrobiło gdy sie okazało ze motór waży około 200kg. noga sie zachwiała ale fason utrzymałem i sie nie obaliłem. zleciała sie cała ekipa wyprawowa skuszona sensacja, bo oczywiście kasia próbowała mnie od tego pomysłu odwieść. przy pierwszej próbie ruszenia motór zgasł. śmiechów nie było bo wszyscy czekali na soczystą glebe. przy drugiej próbie babcia poniosła mnie w step. przez chwile zanim opanowałem emocje jechałem na pierwszym biegu, po chwili wbiłem drugi bieg i trochę mnie poniosło. tył zaczął tańczyć , ale delikatna poprawka na manetce i maszyna miarowo pojechała po wyboistym terenie.

Obrazek

zadziwiało mnie w jaki delikatny sposób prowadzi sie tak ciężka maszynę po dziurach. trzeciego biegu bałem sie wbić ,bo na dwójce ledwo opanowałem emocje. przejechałem sie sporo i radocha malowała mi sie na twarzy, czułem sie jak "izirajder". to naprawde fajne uczucie trzymać pomiędzy nogami te 80 koni :lol:
Obrazek
parkowanie wyszło mi z gracja, ale jak zlazłem ręce trzęsły mi sie jak galareta.
patrol GRRRRRRR 4,2 +35 BFG MT



http://www.martechszczecin.pl

Awatar użytkownika
budzik
Prawdziwy offrołdowiec
Posty: 760
Rejestracja: czw 18 gru, 2008
Lokalizacja: Stargarad

Postautor: budzik » wt 06 sty, 2009

qsma - te zdjecia na motorze robia WIELKIEEE wrazenie - super :lol:


Wróć do „Imprezy 4x4”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 35 gości