"Piekna Nasza Polska Cała ..."
: wt 01 lip, 2008
Całość tej opowieści zaczyna sie 25 czerwca 2006.
Pojechalismy, zobaczyliśmy, wróciliśmy.
Jasiu, Tomek z Wa-wy i ja spotaklismy sie 25.06 w bazie wypadowej w Straym Kaleńsku pod Czaplinkiem. Plan był prosty. Jechać do przodu w kierunku płn-wsch.
Po wieczornej "małej" integracji, w poniedziałek rano odpalilim nasze maszyny i ruszyliśmy przed siebie.Tomek z Wa-wy wprowadził koordynaty w GPS na Bory Tucholskie. Przejechaliśmy przez poligon pod Bornym Sulinowem. Zajebiste drogi szutrowe, pokryte takim czarnym żużlem, po parokilometrowym odcinku kolor naszej skóry przypominał barwą kolor naszego czołowego zawodnika piłki kopanej z mistrzostw w Seulu . Zaliczylismy oczywiście bród na Pilawie. Drogi polne [tumany kurzu], leśne dukty [tumany kurzu] i zapomniane przez Boga i ludzi leśne bruki. Mijając leśne wioski i osady gdzieś zaszyte w lasach [co Ci ludzie tam robią ?]. Opuściliśmy nasze kochane Poj. Drawskie i wjechaliśmy w Bory Tucholskie. Piękne tereny są w Borach T. Teren nieco inny niż u nas. Trochę brdziej pagórkowaty. Były tam i również pokryte warstwą sypkiego piachy dróżki leśne i polne.Mijalismy piękne leśne [duże] jezioro bardzo długim trawersem [ci co mnie lepiej znają, wiedzą jak lubie takie historie ].W innym momencie omijając kolejne jezioro jadąc po wysokim klifie nad wodą zerwała sie dość ostra burza z pierunami [akurat nad nami] ,a my spokojnie prowadziliśmy rozmowy przez komórki, CB. Troszke adrenaliny nie zaszkodziło W pewnym momencie w lesie zagrodziło nam dalszą marszrutę zwalone w poprzek drogi dość duże drzewo. Poszła w ruch wyciągarka, bloczek, siekiera. Niestety przeszkoda okazała sie za ciężka. I cała godzinna mordęga poszła się je....ć. Ale znaleźliśmy objazd, i pognaliśmy dalej. W momencie gdy do celu I etapu nam zostało już ze 3 km. droge zagrodziła nam Brda . Był owszem most ale... Niestety Most był zamknięty dla ruchu. Stary drewniany most, Dość mocno spruchniały. I dylemat, szukać objazdu [ok.35 km] czy zabawić się w "Cenę strachu" i walić przez most. Wygrała druga opcja. Troszkę włos się na d... jeżył, bo most trzeszczał i sie uginał. Do lustra wody było ze 4 metry a i woda też głęboka, ale dalismy radę.
Po tym "mrożącym krew w żyłach" wręcz "traumatycznym" przezyciu . Dojechalismy do miejscowości Małe Swornegacie. W pierwszym sklepiku zrobiliśmy zoapatrzenie czyli 1 l Absolwenta + 12 browarków i wjechaliśmy na pole namiotowe [vis-a-vis sklepu] małe kameralne pole namiotowe na brzegu jeziora.
CDN....
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
Wysłany: Wto Lip 04, 2006 10:54 am Temat postu:
--------------------------------------------------------------------------------
Pole namiotowe którego włascicielem jest Janusz stary wilk morski [no może szuwarowo-bagienny, ale miał czapke z daszkiem i kotwicą wyhawtowaną ]. Tłumu na polu nie było, a więc kolejna integracja, gdyby zabrakło "argumentów" do rozmowy sklep panny Krysi czynny do ostatniego klienta . Się troche pointegrowaliśmy np z kolesiem z Siedlec [lekko sledzikującym-tzn wsch. akcent ] I krwawym świtem około 10 śniadanko, kąpiel w jeziorze coby resztki kacusia zmyć i składanie obozu. Dojechał do nas kolega Tomka-Piotrek Grand Cherokiem. Oponki BFG AT nowe, zawiecha troche wyższa od standartowej.Dowiedzielismy się od lokalesa ze z drugiej strony jeziora odbywały sie zloty w Chojnicach na tzw Psiej Górze. Lecz ten pomysł padł. Pojechalismy znowu na GPS.Znowu piaszczyste dróżki, leśne szutrówy [zaj....te ].Wjechalismy w piękny kompleks leśny. Mijaliśmy piekne jeziora ukryte w leśnych ostępach, porzucone przez włascicieli zabudowania, wycieczke turystów z NRD [ wołali za nami Grenschutz ]. Zaliczylismy dość wysokie wzniesienie klucząc miedzy drzewami. W pewnym momencie na leśnej drodze spotkaliśmy Leśnika. Bardzo grzecznie powiedzielismy -dzień dobry -un odpowiedział, i zapytał co my tu robimy, my mu na to że taka wyprawa, wycieczka na azymut drogami leśnymi. Pokiwał głową i pozwolił jechac dalej. Bardzo wporzokolo . Wyjeżdżając z tego lasu na tablicy zobaczyliśmy [o zgrozo ]napis PN Bory Tucholskie . Ups mała kicha, ale wjeżdzając tablicy nie było. Tak więc czym prędzej sie oddaliliśmy od tego terenu. Pojechalismy w stronę Kaszub, a dokładniej jezieora Wdzydze. Kapitalne tereny, trafilismy na podobny zamkniety mostek nad rzeką, lecz niestety, nie odwarzylismy sie po nim przejechać, zbyt mocno był "zmeczony życiem" . Szukając objazdu trafilismy na strumyczek, niby nic ale... Pokonanie go zajęło nam z 2 godziny. Tomkowi padł T-Max z przodu, wieć wycofał sie na tylnej wyciągarce, przodem poszedł Jasiu Wranglem i potem nas ratował z tej błotnej pułapki.Forsowaliśmy to coś z błotem i wodą przy pomocy trapów Piotrka z Granda [siem przydały ]. Potem posiłek w świetnym leśnym miejscu na cyplu jeziora chyba Wdzydze.Bardzo urocze miejsce.Po "obfitym posiłku" złozonym z suchego żarcia . Popędzilismy dalej.Szukać powoli miejsca na nocleg.I jadąc dalej tymi kaszubskimi szutrami [prędkości dochodziły nieżadko do 70 km/h] dojechalismy do Stężycy. Pole namiotowe Morkiej Stoczni Remontowej z Gdyni. Straszna kicha . nie pozwolili nam postawic naszych śmigaczy obok namiotów. Wieć podziekowalismy im za gościnę i udaliśmy sie na poszukiwanie noclegu. Dramat. Brak pól namiotowych w tym rejonie. Spotkany przy okazji lokales zdradził nam [wyciągnęlismy to z niego "metodami opracyjnymi" ] dzikie pole namiotowe. Nad jeziorem Stęzyckim. Miejsce całkiem całkiem, totalna dzicz i miliony upierdliwych fruwających stworów, które kąsały każdy odkryty kawałek ciała. Przy okazji wcześniej zabralismy z trasy dwójkę turystów, sympatyczną parę studentów [tzn ją i jego]. Po zrobieniu zaopatrzenia 1.5l Absolwenta i 12 browarków rozbilismy obóz nad samym brzegiem jeziora.
CDN...
Przy integracji jak to przy integracji. Było miło i sympatycznie.
Rano sniadanko,kapiel w jeziorze [pozbywanie sie skutków integracji ] zwijanie obozu i przegląd sprzętu. I tu siurprajs ,włączyło mi sie jakieś piszczadło [w miejscu bliżej nie zlokalizowanym]. Hmmm piszczy czyli jest, gorzej gdyby nie piszczało . Rano pożegnalismy Piotrka z Granda, i ruszyliśmy dalej w trójkę w dalszą drogę. Teren między Kaszubami a Wisłą jest bardzo sympatyczny. Fajne wzniesienia, dość ostre podjazdy wąwozami pod górę, błotniste zjazdy, z powymywanymi koleinami z ostatnich opadów. Bardzo ciekawie, przydały sie eMTeki. Znowu zapiaszczone polne drogi, poprzecinane koleinami po maszynach rolniczych. Wielkie łąki [pastwiska]. I szutry, naprawdę fajnie się tymi szutrami jeździ [u nas takich nie ma].Nadszedł czas przekroczyc Wisłę. Ha, spoko sie wjedzie i sie wyjedzie na drugim brzegu , eee wcale nie tak łatwo. Tomek wynalazł przeprawę promową, i ją zaatakowalismy. Prom owszem stoi -taki jak na 4 pancernych - załoga też jest. Ale kierownik promu nie odnowił koncesji i nas nie przewiezie , lipa. I tak poszukując przejazdu przez królową polskich rzek dotarlismy aż do dzielnicy Gdańska -Sobieszewo. Tam sforsowaliśmy Wisłe. A dalej to nuda, nuda,nuda. Zuławy są tak nudne, że aż nie chce mi się pisać. Owszem, płynęliśmy promem przez [chyba] Martwą Wisłę, ale to był jedyny akcent ciekawy na Żuławach. Przez Żuławy przelecieliśmy mało uczęszczanymi asfaltami. I pod koniec dnia na horyzoncie "zamajaczyły" nam wzniesienia Wyżyny Elbląskiej [nawet nie wiem czy jest taka wyżyna ] Trochę się nam humorki poprawiły. A że był juz czas na szukanie noclegu, to zaczęliśmy poszukiwania. Dojechaliśmy nad sam Zalew Wiślany. Wiadomo. Woda piasek turyści to będą i pola namiotowe. A taki ch.... . Pól namiotowych -brak . I tak od miejscowości do miejscowości szukaliśmy noclegu. Tolkmicko -mieścina dość spora jak na tamten teren, niestey nas rozczarowała. Brak pola. I tak jadąc wzdłóż zalewu trafiliśmy w lesie na leśniczówkę, Leśniczy całkiem przyzwoity człowiek polecił nam nocleg w stadninie koni pod Fromborkiem. Tam też się udalismy. A po drodze, piękny las, zlekka podmokły, rozmyte dróżki z koleinami. Te parenaście kilometrów dojazdu do Fromborka lasami zrekompensowało nam cały dzień tych Żuław. Naprawdę sympatyczna traska. Dzika zwierzyna, błotko, podjazdy i zjazdy. OK . Pod koniec dnia dotarlismy do stadniny -miejsca naszego noclegu. Część z nas rozbijała namioty a część pojechała do Fromborka po "prowiant". Czyli 1+12 .
CDN....
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
--------------------------------------------------------------------------------
I znowu cięzki poranek, a jeziorka w pobliżu brak. Z powodu braku zajęcia, zacząłem dłubać przy samochodzie [godzina ok.7 rano] myslę sobie, wymienię żarówkę zakupioną parę dni wcześniej w Drawsku Pom. Przednia prawa H4. niewielki problem. Ale po zamontowaniu okazało sie że cus słabo świeci-diagnoza: brak masy. Przetarłem styki [wd 40], poprawiłem połączenia, wysuszyłem lampę etc,etc. Dalej kiepsko świeci. Rozebrałem pół instalacji-dalej chu...nia. Okazało sie że pańcia w CPN sprzedała mi żarówkę 24V . Po usunięciu usterki , ruszylismy w dalszą drogę w kierunku na Pasłęk. Pieknymi lasami i łąkami. Była tez i pierwsza wtopa na drodze wsród łąk. Tomek z Wa-wy sie przebił, niestety mój Patrol poległ w koleinach, parokrotne próby wyrwania żelaza i przebicia sie, nie powiodły sie. Trzeba było objechać łąką, Jasiu swoim gokartem też poległ i omijał łąką. Potem zaczęły sie problemy z Jasiowym Wranglem. Aparat zapłonowy [pomimo że dobrze uszczelniony] odmówił współpracy . Był zbyt dobrze uszczelniony i zbierała sie w nim wilgoć, a nie miała gdzie odparować. Po usunieciu tej drobnej usterki pomknęliśmy dalej. Jadąc na GPS. Wpakowaliśmy sie w las. Całkiem fajny liściasty las ze zrywkową drogą. Nie uzywaną od co najmniej 2-3 lat. Miłe złego początki, głębokie koleiny zalane wodą, kałuże wystrzeliwujące fontanny wody spod kół, aż na dachy samochodów. Po paru kilometrach takiego "rain forestu" dojechaliśmy do miejsca które dłuugo będe pamietał. Głębokie koleiny [chyba po LKT] i teoretycznie zero objazdu. Widać było próby objazdu tej niecki na przestrzeni kilkudziesięciu metrów między drzewami. Na dodatek w koleinach były powrzucane kłody drzewa, na których sie idealnie wieszaliśmy na mostach. Pierwszy sforsował te niecke Tomek hiluxem, biedny T-max jęczał ale dał radę. Potem Jaśkowy Warn dał sobie lekko radę z przeszkodą, i na koniec zostałem ja. Zrobiłem błąd taktyczny i poleciałem inna koleiną, I TO BYŁ DUUUŻY BŁĄD. . Oczywiście utknąłem po 10 metrach może pietnastu. Co robić. Obie wyciągarki po drugiej stronie przeszkody, ja po tej nie własciwej. Bloczek, taśmy, liny high-lift i łopaty. I tak spędzilismy urocze 2 godzinki gryzieni przez wszystkie k.... owady z Warmińsko-Mazurskiego . Nawet bardzo mocny Warn Jasiowy nie dawał rady, więc podczepiliśmy zblocze do Patrola i tak cm. po cm. do przodu. Dzieki Jasiu. Mój nieletni pilot Tomek dwoił sie i troił. Nie wiem skąd ten małolat brał tyle energii. był w mgnieniu oka tam gdzie był potrzebny. Po przebrnięciu tego gówna, polecieliśmy ta siezką dalej. Po około 3 km. koniec drogi. Przed nami karczowisko, za nim sciana lasu, obok młodnik a z drugiej strony rzeczka. 3 metry pionowo w dół 3 metry wody i 3 metry pionowo w górę. Co robić . Padła decyzja. Wracamy. Lipa. I znowu łopaty wyciągarki etc. W kulminacyjnym momencie T-Max Tomka odmówił współpracy. Zakleszczyła sie lina na bębnie. "Szybka" naprawa i dalej do przodu. Ja pokazałem wreżcie swój kunszt jazdy off-road . Zręcznie ominąłem najgorszą częśc tej pułapki objeżdżając ją "z narażeniem życia i sprzętu" bokiem kolein. Po tej 7 godzinnej walce znaleźlismy sie w punkcie wyjścia czyli, nie posunelismy sie do przodu prawie nic. A bylismy umówieni z dwoma Toyotami BJ w Pasłęku. Więc ruszylismy z kopyta nieco bardziel lajtowymi dróżkami leśnymi na południe. Lecielismy polami i lasami prawie na złamanie karku. Najgorszy był paronastokilometrowy odcinek asfalem dziurawym jak ser szwajcarski. Dziury takie i z taką częstotliwością że plomby sie w zębach luzowały.Zmienilismy kierunek naszej podróży na Morąg. I znów pola, łąki wioski z przyjazna tubylczą ludnością. Około 20 dotarliśmy do jeziora Narie. Bardzo piękne głębokie z nieregularną linią brzegową jezioro . Nad jeziorem w miejscowości Kretowiny znaleźliśmy pole namiotowe. Całkiem przyjemne, prysznic, ciepła woda, boksy na namioty, etc. Dojecholi też znajomi Tomka z Wa-wy. Dwie Toyoty BJ, 4.2 benzynowe . Krótka i długa [bush taxi]. Fajne wozidełka. Ale raczej do turystyki baaaaardzo lajtowej [mówie tu o tych dwóch egzemplarzach]. I znowu, rozbijanie obozowiska, prowiant 1l+12 ,ścierwo na grill. Nastał czas zwyczajowej integracji.
CDN...
Wysłany: Pią Lip 07, 2006 10:13 am Temat postu:
--------------------------------------------------------------------------------
Poranki bywają niezwykle ciężkie po przezyciach wieczornych [dla osobników ze słabszą odpornością immunologiczną ].Tym bardziej że wieczór poprzedni , to był 29.06. O czym niektóre gamonie zapomniały .Na dodatek: OKŁAMALI NAS . Nie było ciepłej wody pod prysznicami. Tzn była, ale wychlapali ją turyści z bratniego NRD . Ale co tam, "cza twardym być a nie mientkim".
Po zwinięciu namiotów wyruszylismy małym konwojem w kierunku Ostródy,Iławy. Najkrótszy odcinek naszej wędrówki [ze względu na podążające z nami zabytki z niedoświadczonymi załogami].Jechaliśmy więc po kolei: Hi-lux Tomka, Toyota BJ krótka, Toyota BJ długa, Wrangler Jasia i na końcu ja swoim Patrolem. Na "dzień dobry"zaliczylismy mała żwirownię [naprawdę małą-ot troche większa piaskownica], dla pkoazania przejazdu śmignąłem ją w te i wefte. I tak jeszcze raz "pod prąd". Piasek suchy dość kopny, więc plamy nie dałem . I nasi nowi uczestnicy ekskursj zaczęli także się sprawdzać. I zaczęła się "rzeź niewiniątek". Panowie pokazali co to znaczy AMOK OPĘTAŃCZY. Niewiele brakowało a by krótki BJ zaliczył boczka .W oczach kierowców tych toyotek były widoczne mordercze błyski, jak ogary które poczują świeżą krew. Te biedne [trochę wiekowe silniczki, choć w dobrym stanie] rzęziły ostatkiem tchu. Jak z piosenki Budki Suflera . Po tej "ostrej terenowej wprawce", juz gdy nasi goście ochłonęli, pomkneliśmy dalej. Bardziej turystycznie, lajtowo, wakacyjnie.
Po paru kilometrach droga nas zaprowadziła na skraj olbrzymiego zasianego jakimś zbożem pola. Mielismy do wyboru, albo walic polem [odpada] albo jechać starą nie uczęszczaną drogą od wielu, wielu lat skrajem pola. I też tak zrobiliśmy. GPS Tomka wytyczał kierunek. No i zaczęły się schody. Drzewka które porastały te drogę niemiłosiernie rysowały blachy naszych samochodów, ostre [ścięte pod skosem mniejsze drzewka] stanowiły potencjalne zagrożenia dla opon. I tak powoli metr po metrze zagłęgialismy sie w ta dróżkę. Pokrzywy i inna roslinność łąkowa sięgała nam nie jednokrotnie po dachy samochodów. Czasami trzeba było usuwać z drogi suche grube konary i gałęzie. Po 2 godzinnej "przeprawie" wyjechalismy na twarde. Jedna z Toyot sie troche przegrzała, więc upuściła sobie trochę płynu chłodzącego [właściciel w/w miał oczy tak wielkie jak "stare 5 zł. z rybakiem" ]. I dalej jazda, powolutku, pomalutku. Mój nieletni pajlot zdążył przejżeć "Teletydzień" oraz mi go strścił, zrobił posiłek, i połozył nowy wosk na naszym lakierze . Natrafilismy na "przeszkode wodną" na szczęście był "most" . Dość rachityczny, można powiedzieć, kładka. Ale po moich wprawnych wskazówkach . Przejechaliśmy przeszkodę bez strat. I dalej pędem do przodu. Pęd był taki, że : "ciuchy mi z mody wychodziły" . Około 14.00 dojechaliśmy do miłego jeziorka, tuz przy drodze. Więc zarządziliśmy postój na regeneracje sił. Kąpiel, szybki obiad, krótka siesta. I let's go . Pola, łąki. Co jakiś czas kawałek lasu.Pamietam wielką łąkę, na prawdę dużą. I nic by nie było w tym takiego niezwykłego, gdyby nie 10 000000 owadów które się uparły aby nas pożreć . Co to były za k.... upirdliwe owady. Wiele z nich poniosło śmierć na miejscu .Tereny Warmii są na prawdę piękne. Około 16-17 dojechalismy do Jezioraka. Jezioro z chyba najdłuższą linią brzegową w Polsce. Zaczęliśmy je objeżdżać. Objazd trwał ze 2 godziny. Cały czas polnymi drogami. Pieknymi drogami. Lecz strasznie piaszczystymi. A że jechałem na końcu konwoju. [wcale nie dlatego że najsłabsze auto mam , a dla tego że miałem CB i ciągły kontakt z prowadzącym Tomkiem] więc cały ten kurz spod 8 par kół zbierał na mojej paszczy . Mój zielony Patrol zmienił barwę na.... zakurzoną . Wybór miejsca noclegu padł na Siemiany. Urocze pole namiotowe na brzegu Jezioraka. Niby zwyczajne pole namiotowe, nic wielkiego, ale... Ma to pole jakiś taki swoisty klimacik . Rozbilismy obóz na końcu pola z widokiem na jezioro. I zwyczajowo, wyprawa po prowiant [sklep pani Krysi odległy o 500 m, dobrze zaopatrzony], zwyczajowo 1l+12 . I zaczęły sie miłe złego początki. Nasi nowi znajomi również sie zaopatrzyli w argumenty do rozmowy.... . Oj ranek będzie ciężki.
CDN...
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
Chyba powinienem zmienic swoja profesje na wróżkarstwo . Ja, osobnik genetycznie pozbawiony kaca, czułem sie troche jak po wyjściu z pralki z włączoną opcją wirowania .Ale jak sie zapija Absolwenta browarkiem i "dobrym sycylijskim winem" wypalając przy tym dwie ramki "cześków", to i nie ma sie co dziwić . Tak wiec po brutalnym przebudzeniu z głowa spuchniętą jak bym wsadził łeb do ula, spionizowałem się (ze sporą trudnością) jako pierwszy z całej ekipy. Jeziorak przyjemnie szumiał (a może to we łbie szumiało), lekka bryza wiała znad jeziora, bardzo przyjemny rześki poranek. Potem już standard, śniadanie, przyjacielska "bajera" i czas zwijać namioty. Pożegnalismy naszych znajomych z Toyot BJ. A jako, że Siemiany były punktem końcowym pierwszego etapu naszej wędrówki polskimi dróżkami. Więc i my sie rozjechalismy w różne strony. Na Orlenie pod Iławą po dotankowaniu paliwa Tomek z Wa-wy udał się w kierunku naszej pięknej stolicy, a my czyli Jasiu i ja w kierunku Szczecina. Jako, że to była sobota a juz w poniedziałek musielismy sie stawic przy maszynach w naszych fabrykach , więc zdecydowaliśmy wracać asfaltami. Bocznymi małouczęszczanymi drogami 4 klasy odsnieżania.I ponownie mijalismy malownicze okolice,senne miasteczka,lasy i łaki. Droge w pewnym momencie przegrodziła nam Wisła ["królowa polskich rzek" ]. Postanowilismy ją pokonać za pomocą promu. Prom łączy oba brzegi Wisły pod Kwidzynem. Hahahaha Prom . Ot większa tratwa na 3 samochody. Oczekiwanie na swoja kolej -mniej więcej 1-1,5 h. Za duzo zmarnowanego czasu. Więc polecieliśmy na most do Grudziądza, i dalej w kierunku Borów Tucholskich. Po drodze robiąc postój na "obfity posiłek" w skład którego zwyczajowo wchodziła żywność o wielkich właściwościach odżywczych, czyli suche żarcie zalewane wrzątkiem + ciepły kefirek . I dalej w trasę. Pierwotnie mielismy stanąc na nocleg w malowniczych Borach Tucholskich, ale marszruta tak dobrze nam szła, że postanowiliśmy dotrzeć na nasze kochane pojezierze drawskie. I tak około 21 dotarlismy do Starego Kaleńska. Czyli miejsca z którego 7 dni wcześniej zaczęlismy naszą przygodę. Standartowo, sklep, zaopatrzenie [niestety juz tylko 05l+8 ]. Rozbicie namiotów, grill, opowieści do późnych godzin nocnych o przeżyciach ostatnich dni. Trochę smutno było, jako że kończyła sie nasza eskapada.
Ostatnia część tej fascynującej opowieści w odcinkach juz jutro
CDN...
Wysłany: Wto Lip 11, 2006 10:17 am Temat postu:
--------------------------------------------------------------------------------
Wszystko co dobre, szybko sie kończy. Po "uroczystym śniadanku" zwinęliśmy namioty. Kąpiel w jeziorze i wyjazd w kierunku domu. Oczywiście z dala od "czarnego". A że tereny między Czaplinkiem a Szczecinem dośc dobrze juz poznalismy, więc starymi ścieżkami powoli kierowaliśmy na zachód. Po parunastu kilometrach okazało sie że jednak tereny znamy ale tylko na płn. od drogi Szczecin -Szczecinek, więc zaczęliśmy "penetrować" , teren na płd od w/w. Niestety po paru próbach wjazdu w las, okazało sie że bez map terenu jest bardzo trudno ułozyć trasę w jakąś logiczną całość. I tak po kluczeniu, po nie trafonych wjazdach [bez wyjazdu] poddaliśmy się. Dojechalismy pod Węgorzyno. Czołgówką na bród na Drawie. Oczywiście wysokie temparatury sprawiły, że podłoże po którym mknęlismy, po przejechaniu samochodu zamieniało sie w jeden wielki tuman kurzu. I znowu samochody, ubrania i twarze zmieniły swoją barwę na .... zakurzoną . Wody potrzebowaliśmy "na gwałt" . Bród na Drawie nas nęcił i kusił swoją chłodną wodą, ale było jedno ale... Nad wodą było 18 000 odpoczywających, kąpiących sie grillujących i cieszących sie tą właśnie chłodną wodą odpczywaczy . I dylemat. Robić siarę i krzycząc "sorry, sorry, uwaga jadę, sorry" przejechać Drawę ze trzy razy, czy po cichutku zabeczeć sobie w kąciku, włączyć wsteczny i odjechać. Wybraliśmy opcję z beczeniem. Przejechalismy Drawę mostem i po jakimś czasie znaleźlismy sie w Drawsku. Z Drawska kierunek na Zbrojewo i potem odbicie na zachód na droge w las. Piekna "ścieżka". Kręta z kopnym piachem. I oczywiście kurz, wszechobecny kurz. Po drodze były oczywiście cieki wodne i rzeczka. Ale miała zbyt stromy wyjazd. . I dale tak kilometr po kilometrze, dotarlismy na bród w Brzeźniaku. Tam [byłem pewien], nie było tłumów nad wodą. Jedynie niedorozwinięty lokales ze swoją panną. No , to tygryski lubią najbardziej. Woda, głęboka woda, sięgająca do maski w Patrolu. I dalej mieszać wodę kołami w tą i zpowrotem. Po paronastominutowej kąpieli autek,pozostawilismy chłodne odmety rzeczki za plecami. Nawet Jasiu sie odważył wjechac swoim gaziczkiem . Ależ chłopak był dumny ze swojej maszyny . W okolicach Chociwla szukaliśmy pozostałości po nie ukończonej autostradzie Berlin -Królewiec. Ehh ci nasi krajanie, nawet pozostałości zniknęły w bliżej nie okreslonych okolicznościach . Od Chociwela do Szczecina pomknelismy juz po "Hitlerstrasse". Mozna było jechać lasem, ale lasy lleśnictwa Rurka są po prostu nudne. Płaskie drogi w sosnowym lesie . Około 18-19 dotarlismy do Szczecina. Zwyczajowy postój pod Realem, ostatnia fajeczka w miłym towarzystwie. Szczałka i do domu.
Ogólem zrobilismy około 1400 km. Spalając paliwa...tyle ile trzeba było. [ja około 180 l]. Ceny pól namiotowych wahają się od 16 PLN do 26 PLN za namiot, 2 osoby +samochód. Strat większych w zasadzie brak, pomijając 3 pogięte [lekko] felgi. No jeszcze wchodzą w gre straty zdrowotne. Wątróbka pracowała na pełnych obrotach, nereczki filtrowały wysmienicie. Płuca tez swoje przefiltrowały, ale nie nażekają . No i jeszcze zdrowie psychiczne, tydzień z Jasiem to o 7 dni za dużo .
Jadąc tak jak jechalismy, w wycieczce którą opisałem wyżej, nie trzeba miec jakoś specjalnie przygotowanego samochodu. Ot stardard. Opony AT lub MT [kwestia co kto ma] troche wyższe zawieszenie, mocniejsze resory, CB , snorkel może byc ale nie musi. Tak samo z innym szpejem off-roadowym.
Zarcie przeważnie dostepne na każdej "wichurze", kuchenka gazowa musi być, baniak [ki] z wodą. Naczynia jednorazowe, kieliszki
No i ten święty spokój, po zgaszeniu silników pracujących 8-10 godz.
Wiecie jak miło jest siąść sobie nad jaziorem wieczorkiem z browarkiem [lub flaszką] w garści, wsłuchac się w odgłosy nartury [tzn ptaki i inne płazy ]. Jest czas na pewne przemyslenia, co było , a co bedzie. To że nie trzeba szukać piekna gdzieś daleko, to co kochamy najbardziej, to co nam sie podoba mamy pod własnym nosem, tuz obok.
Piękna nasza Polska cała...
Koniec.
p.s.
czekajcie na nastepne odcinki opisu tej fascynującej wycieczki., najbliższy już za 12 miesięcy
Pojechalismy, zobaczyliśmy, wróciliśmy.
Jasiu, Tomek z Wa-wy i ja spotaklismy sie 25.06 w bazie wypadowej w Straym Kaleńsku pod Czaplinkiem. Plan był prosty. Jechać do przodu w kierunku płn-wsch.
Po wieczornej "małej" integracji, w poniedziałek rano odpalilim nasze maszyny i ruszyliśmy przed siebie.Tomek z Wa-wy wprowadził koordynaty w GPS na Bory Tucholskie. Przejechaliśmy przez poligon pod Bornym Sulinowem. Zajebiste drogi szutrowe, pokryte takim czarnym żużlem, po parokilometrowym odcinku kolor naszej skóry przypominał barwą kolor naszego czołowego zawodnika piłki kopanej z mistrzostw w Seulu . Zaliczylismy oczywiście bród na Pilawie. Drogi polne [tumany kurzu], leśne dukty [tumany kurzu] i zapomniane przez Boga i ludzi leśne bruki. Mijając leśne wioski i osady gdzieś zaszyte w lasach [co Ci ludzie tam robią ?]. Opuściliśmy nasze kochane Poj. Drawskie i wjechaliśmy w Bory Tucholskie. Piękne tereny są w Borach T. Teren nieco inny niż u nas. Trochę brdziej pagórkowaty. Były tam i również pokryte warstwą sypkiego piachy dróżki leśne i polne.Mijalismy piękne leśne [duże] jezioro bardzo długim trawersem [ci co mnie lepiej znają, wiedzą jak lubie takie historie ].W innym momencie omijając kolejne jezioro jadąc po wysokim klifie nad wodą zerwała sie dość ostra burza z pierunami [akurat nad nami] ,a my spokojnie prowadziliśmy rozmowy przez komórki, CB. Troszke adrenaliny nie zaszkodziło W pewnym momencie w lesie zagrodziło nam dalszą marszrutę zwalone w poprzek drogi dość duże drzewo. Poszła w ruch wyciągarka, bloczek, siekiera. Niestety przeszkoda okazała sie za ciężka. I cała godzinna mordęga poszła się je....ć. Ale znaleźliśmy objazd, i pognaliśmy dalej. W momencie gdy do celu I etapu nam zostało już ze 3 km. droge zagrodziła nam Brda . Był owszem most ale... Niestety Most był zamknięty dla ruchu. Stary drewniany most, Dość mocno spruchniały. I dylemat, szukać objazdu [ok.35 km] czy zabawić się w "Cenę strachu" i walić przez most. Wygrała druga opcja. Troszkę włos się na d... jeżył, bo most trzeszczał i sie uginał. Do lustra wody było ze 4 metry a i woda też głęboka, ale dalismy radę.
Po tym "mrożącym krew w żyłach" wręcz "traumatycznym" przezyciu . Dojechalismy do miejscowości Małe Swornegacie. W pierwszym sklepiku zrobiliśmy zoapatrzenie czyli 1 l Absolwenta + 12 browarków i wjechaliśmy na pole namiotowe [vis-a-vis sklepu] małe kameralne pole namiotowe na brzegu jeziora.
CDN....
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
Wysłany: Wto Lip 04, 2006 10:54 am Temat postu:
--------------------------------------------------------------------------------
Pole namiotowe którego włascicielem jest Janusz stary wilk morski [no może szuwarowo-bagienny, ale miał czapke z daszkiem i kotwicą wyhawtowaną ]. Tłumu na polu nie było, a więc kolejna integracja, gdyby zabrakło "argumentów" do rozmowy sklep panny Krysi czynny do ostatniego klienta . Się troche pointegrowaliśmy np z kolesiem z Siedlec [lekko sledzikującym-tzn wsch. akcent ] I krwawym świtem około 10 śniadanko, kąpiel w jeziorze coby resztki kacusia zmyć i składanie obozu. Dojechał do nas kolega Tomka-Piotrek Grand Cherokiem. Oponki BFG AT nowe, zawiecha troche wyższa od standartowej.Dowiedzielismy się od lokalesa ze z drugiej strony jeziora odbywały sie zloty w Chojnicach na tzw Psiej Górze. Lecz ten pomysł padł. Pojechalismy znowu na GPS.Znowu piaszczyste dróżki, leśne szutrówy [zaj....te ].Wjechalismy w piękny kompleks leśny. Mijaliśmy piekne jeziora ukryte w leśnych ostępach, porzucone przez włascicieli zabudowania, wycieczke turystów z NRD [ wołali za nami Grenschutz ]. Zaliczylismy dość wysokie wzniesienie klucząc miedzy drzewami. W pewnym momencie na leśnej drodze spotkaliśmy Leśnika. Bardzo grzecznie powiedzielismy -dzień dobry -un odpowiedział, i zapytał co my tu robimy, my mu na to że taka wyprawa, wycieczka na azymut drogami leśnymi. Pokiwał głową i pozwolił jechac dalej. Bardzo wporzokolo . Wyjeżdżając z tego lasu na tablicy zobaczyliśmy [o zgrozo ]napis PN Bory Tucholskie . Ups mała kicha, ale wjeżdzając tablicy nie było. Tak więc czym prędzej sie oddaliliśmy od tego terenu. Pojechalismy w stronę Kaszub, a dokładniej jezieora Wdzydze. Kapitalne tereny, trafilismy na podobny zamkniety mostek nad rzeką, lecz niestety, nie odwarzylismy sie po nim przejechać, zbyt mocno był "zmeczony życiem" . Szukając objazdu trafilismy na strumyczek, niby nic ale... Pokonanie go zajęło nam z 2 godziny. Tomkowi padł T-Max z przodu, wieć wycofał sie na tylnej wyciągarce, przodem poszedł Jasiu Wranglem i potem nas ratował z tej błotnej pułapki.Forsowaliśmy to coś z błotem i wodą przy pomocy trapów Piotrka z Granda [siem przydały ]. Potem posiłek w świetnym leśnym miejscu na cyplu jeziora chyba Wdzydze.Bardzo urocze miejsce.Po "obfitym posiłku" złozonym z suchego żarcia . Popędzilismy dalej.Szukać powoli miejsca na nocleg.I jadąc dalej tymi kaszubskimi szutrami [prędkości dochodziły nieżadko do 70 km/h] dojechalismy do Stężycy. Pole namiotowe Morkiej Stoczni Remontowej z Gdyni. Straszna kicha . nie pozwolili nam postawic naszych śmigaczy obok namiotów. Wieć podziekowalismy im za gościnę i udaliśmy sie na poszukiwanie noclegu. Dramat. Brak pól namiotowych w tym rejonie. Spotkany przy okazji lokales zdradził nam [wyciągnęlismy to z niego "metodami opracyjnymi" ] dzikie pole namiotowe. Nad jeziorem Stęzyckim. Miejsce całkiem całkiem, totalna dzicz i miliony upierdliwych fruwających stworów, które kąsały każdy odkryty kawałek ciała. Przy okazji wcześniej zabralismy z trasy dwójkę turystów, sympatyczną parę studentów [tzn ją i jego]. Po zrobieniu zaopatrzenia 1.5l Absolwenta i 12 browarków rozbilismy obóz nad samym brzegiem jeziora.
CDN...
Przy integracji jak to przy integracji. Było miło i sympatycznie.
Rano sniadanko,kapiel w jeziorze [pozbywanie sie skutków integracji ] zwijanie obozu i przegląd sprzętu. I tu siurprajs ,włączyło mi sie jakieś piszczadło [w miejscu bliżej nie zlokalizowanym]. Hmmm piszczy czyli jest, gorzej gdyby nie piszczało . Rano pożegnalismy Piotrka z Granda, i ruszyliśmy dalej w trójkę w dalszą drogę. Teren między Kaszubami a Wisłą jest bardzo sympatyczny. Fajne wzniesienia, dość ostre podjazdy wąwozami pod górę, błotniste zjazdy, z powymywanymi koleinami z ostatnich opadów. Bardzo ciekawie, przydały sie eMTeki. Znowu zapiaszczone polne drogi, poprzecinane koleinami po maszynach rolniczych. Wielkie łąki [pastwiska]. I szutry, naprawdę fajnie się tymi szutrami jeździ [u nas takich nie ma].Nadszedł czas przekroczyc Wisłę. Ha, spoko sie wjedzie i sie wyjedzie na drugim brzegu , eee wcale nie tak łatwo. Tomek wynalazł przeprawę promową, i ją zaatakowalismy. Prom owszem stoi -taki jak na 4 pancernych - załoga też jest. Ale kierownik promu nie odnowił koncesji i nas nie przewiezie , lipa. I tak poszukując przejazdu przez królową polskich rzek dotarlismy aż do dzielnicy Gdańska -Sobieszewo. Tam sforsowaliśmy Wisłe. A dalej to nuda, nuda,nuda. Zuławy są tak nudne, że aż nie chce mi się pisać. Owszem, płynęliśmy promem przez [chyba] Martwą Wisłę, ale to był jedyny akcent ciekawy na Żuławach. Przez Żuławy przelecieliśmy mało uczęszczanymi asfaltami. I pod koniec dnia na horyzoncie "zamajaczyły" nam wzniesienia Wyżyny Elbląskiej [nawet nie wiem czy jest taka wyżyna ] Trochę się nam humorki poprawiły. A że był juz czas na szukanie noclegu, to zaczęliśmy poszukiwania. Dojechaliśmy nad sam Zalew Wiślany. Wiadomo. Woda piasek turyści to będą i pola namiotowe. A taki ch.... . Pól namiotowych -brak . I tak od miejscowości do miejscowości szukaliśmy noclegu. Tolkmicko -mieścina dość spora jak na tamten teren, niestey nas rozczarowała. Brak pola. I tak jadąc wzdłóż zalewu trafiliśmy w lesie na leśniczówkę, Leśniczy całkiem przyzwoity człowiek polecił nam nocleg w stadninie koni pod Fromborkiem. Tam też się udalismy. A po drodze, piękny las, zlekka podmokły, rozmyte dróżki z koleinami. Te parenaście kilometrów dojazdu do Fromborka lasami zrekompensowało nam cały dzień tych Żuław. Naprawdę sympatyczna traska. Dzika zwierzyna, błotko, podjazdy i zjazdy. OK . Pod koniec dnia dotarlismy do stadniny -miejsca naszego noclegu. Część z nas rozbijała namioty a część pojechała do Fromborka po "prowiant". Czyli 1+12 .
CDN....
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
--------------------------------------------------------------------------------
I znowu cięzki poranek, a jeziorka w pobliżu brak. Z powodu braku zajęcia, zacząłem dłubać przy samochodzie [godzina ok.7 rano] myslę sobie, wymienię żarówkę zakupioną parę dni wcześniej w Drawsku Pom. Przednia prawa H4. niewielki problem. Ale po zamontowaniu okazało sie że cus słabo świeci-diagnoza: brak masy. Przetarłem styki [wd 40], poprawiłem połączenia, wysuszyłem lampę etc,etc. Dalej kiepsko świeci. Rozebrałem pół instalacji-dalej chu...nia. Okazało sie że pańcia w CPN sprzedała mi żarówkę 24V . Po usunięciu usterki , ruszylismy w dalszą drogę w kierunku na Pasłęk. Pieknymi lasami i łąkami. Była tez i pierwsza wtopa na drodze wsród łąk. Tomek z Wa-wy sie przebił, niestety mój Patrol poległ w koleinach, parokrotne próby wyrwania żelaza i przebicia sie, nie powiodły sie. Trzeba było objechać łąką, Jasiu swoim gokartem też poległ i omijał łąką. Potem zaczęły sie problemy z Jasiowym Wranglem. Aparat zapłonowy [pomimo że dobrze uszczelniony] odmówił współpracy . Był zbyt dobrze uszczelniony i zbierała sie w nim wilgoć, a nie miała gdzie odparować. Po usunieciu tej drobnej usterki pomknęliśmy dalej. Jadąc na GPS. Wpakowaliśmy sie w las. Całkiem fajny liściasty las ze zrywkową drogą. Nie uzywaną od co najmniej 2-3 lat. Miłe złego początki, głębokie koleiny zalane wodą, kałuże wystrzeliwujące fontanny wody spod kół, aż na dachy samochodów. Po paru kilometrach takiego "rain forestu" dojechaliśmy do miejsca które dłuugo będe pamietał. Głębokie koleiny [chyba po LKT] i teoretycznie zero objazdu. Widać było próby objazdu tej niecki na przestrzeni kilkudziesięciu metrów między drzewami. Na dodatek w koleinach były powrzucane kłody drzewa, na których sie idealnie wieszaliśmy na mostach. Pierwszy sforsował te niecke Tomek hiluxem, biedny T-max jęczał ale dał radę. Potem Jaśkowy Warn dał sobie lekko radę z przeszkodą, i na koniec zostałem ja. Zrobiłem błąd taktyczny i poleciałem inna koleiną, I TO BYŁ DUUUŻY BŁĄD. . Oczywiście utknąłem po 10 metrach może pietnastu. Co robić. Obie wyciągarki po drugiej stronie przeszkody, ja po tej nie własciwej. Bloczek, taśmy, liny high-lift i łopaty. I tak spędzilismy urocze 2 godzinki gryzieni przez wszystkie k.... owady z Warmińsko-Mazurskiego . Nawet bardzo mocny Warn Jasiowy nie dawał rady, więc podczepiliśmy zblocze do Patrola i tak cm. po cm. do przodu. Dzieki Jasiu. Mój nieletni pilot Tomek dwoił sie i troił. Nie wiem skąd ten małolat brał tyle energii. był w mgnieniu oka tam gdzie był potrzebny. Po przebrnięciu tego gówna, polecieliśmy ta siezką dalej. Po około 3 km. koniec drogi. Przed nami karczowisko, za nim sciana lasu, obok młodnik a z drugiej strony rzeczka. 3 metry pionowo w dół 3 metry wody i 3 metry pionowo w górę. Co robić . Padła decyzja. Wracamy. Lipa. I znowu łopaty wyciągarki etc. W kulminacyjnym momencie T-Max Tomka odmówił współpracy. Zakleszczyła sie lina na bębnie. "Szybka" naprawa i dalej do przodu. Ja pokazałem wreżcie swój kunszt jazdy off-road . Zręcznie ominąłem najgorszą częśc tej pułapki objeżdżając ją "z narażeniem życia i sprzętu" bokiem kolein. Po tej 7 godzinnej walce znaleźlismy sie w punkcie wyjścia czyli, nie posunelismy sie do przodu prawie nic. A bylismy umówieni z dwoma Toyotami BJ w Pasłęku. Więc ruszylismy z kopyta nieco bardziel lajtowymi dróżkami leśnymi na południe. Lecielismy polami i lasami prawie na złamanie karku. Najgorszy był paronastokilometrowy odcinek asfalem dziurawym jak ser szwajcarski. Dziury takie i z taką częstotliwością że plomby sie w zębach luzowały.Zmienilismy kierunek naszej podróży na Morąg. I znów pola, łąki wioski z przyjazna tubylczą ludnością. Około 20 dotarliśmy do jeziora Narie. Bardzo piękne głębokie z nieregularną linią brzegową jezioro . Nad jeziorem w miejscowości Kretowiny znaleźliśmy pole namiotowe. Całkiem przyjemne, prysznic, ciepła woda, boksy na namioty, etc. Dojecholi też znajomi Tomka z Wa-wy. Dwie Toyoty BJ, 4.2 benzynowe . Krótka i długa [bush taxi]. Fajne wozidełka. Ale raczej do turystyki baaaaardzo lajtowej [mówie tu o tych dwóch egzemplarzach]. I znowu, rozbijanie obozowiska, prowiant 1l+12 ,ścierwo na grill. Nastał czas zwyczajowej integracji.
CDN...
Wysłany: Pią Lip 07, 2006 10:13 am Temat postu:
--------------------------------------------------------------------------------
Poranki bywają niezwykle ciężkie po przezyciach wieczornych [dla osobników ze słabszą odpornością immunologiczną ].Tym bardziej że wieczór poprzedni , to był 29.06. O czym niektóre gamonie zapomniały .Na dodatek: OKŁAMALI NAS . Nie było ciepłej wody pod prysznicami. Tzn była, ale wychlapali ją turyści z bratniego NRD . Ale co tam, "cza twardym być a nie mientkim".
Po zwinięciu namiotów wyruszylismy małym konwojem w kierunku Ostródy,Iławy. Najkrótszy odcinek naszej wędrówki [ze względu na podążające z nami zabytki z niedoświadczonymi załogami].Jechaliśmy więc po kolei: Hi-lux Tomka, Toyota BJ krótka, Toyota BJ długa, Wrangler Jasia i na końcu ja swoim Patrolem. Na "dzień dobry"zaliczylismy mała żwirownię [naprawdę małą-ot troche większa piaskownica], dla pkoazania przejazdu śmignąłem ją w te i wefte. I tak jeszcze raz "pod prąd". Piasek suchy dość kopny, więc plamy nie dałem . I nasi nowi uczestnicy ekskursj zaczęli także się sprawdzać. I zaczęła się "rzeź niewiniątek". Panowie pokazali co to znaczy AMOK OPĘTAŃCZY. Niewiele brakowało a by krótki BJ zaliczył boczka .W oczach kierowców tych toyotek były widoczne mordercze błyski, jak ogary które poczują świeżą krew. Te biedne [trochę wiekowe silniczki, choć w dobrym stanie] rzęziły ostatkiem tchu. Jak z piosenki Budki Suflera . Po tej "ostrej terenowej wprawce", juz gdy nasi goście ochłonęli, pomkneliśmy dalej. Bardziej turystycznie, lajtowo, wakacyjnie.
Po paru kilometrach droga nas zaprowadziła na skraj olbrzymiego zasianego jakimś zbożem pola. Mielismy do wyboru, albo walic polem [odpada] albo jechać starą nie uczęszczaną drogą od wielu, wielu lat skrajem pola. I też tak zrobiliśmy. GPS Tomka wytyczał kierunek. No i zaczęły się schody. Drzewka które porastały te drogę niemiłosiernie rysowały blachy naszych samochodów, ostre [ścięte pod skosem mniejsze drzewka] stanowiły potencjalne zagrożenia dla opon. I tak powoli metr po metrze zagłęgialismy sie w ta dróżkę. Pokrzywy i inna roslinność łąkowa sięgała nam nie jednokrotnie po dachy samochodów. Czasami trzeba było usuwać z drogi suche grube konary i gałęzie. Po 2 godzinnej "przeprawie" wyjechalismy na twarde. Jedna z Toyot sie troche przegrzała, więc upuściła sobie trochę płynu chłodzącego [właściciel w/w miał oczy tak wielkie jak "stare 5 zł. z rybakiem" ]. I dalej jazda, powolutku, pomalutku. Mój nieletni pajlot zdążył przejżeć "Teletydzień" oraz mi go strścił, zrobił posiłek, i połozył nowy wosk na naszym lakierze . Natrafilismy na "przeszkode wodną" na szczęście był "most" . Dość rachityczny, można powiedzieć, kładka. Ale po moich wprawnych wskazówkach . Przejechaliśmy przeszkodę bez strat. I dalej pędem do przodu. Pęd był taki, że : "ciuchy mi z mody wychodziły" . Około 14.00 dojechaliśmy do miłego jeziorka, tuz przy drodze. Więc zarządziliśmy postój na regeneracje sił. Kąpiel, szybki obiad, krótka siesta. I let's go . Pola, łąki. Co jakiś czas kawałek lasu.Pamietam wielką łąkę, na prawdę dużą. I nic by nie było w tym takiego niezwykłego, gdyby nie 10 000000 owadów które się uparły aby nas pożreć . Co to były za k.... upirdliwe owady. Wiele z nich poniosło śmierć na miejscu .Tereny Warmii są na prawdę piękne. Około 16-17 dojechalismy do Jezioraka. Jezioro z chyba najdłuższą linią brzegową w Polsce. Zaczęliśmy je objeżdżać. Objazd trwał ze 2 godziny. Cały czas polnymi drogami. Pieknymi drogami. Lecz strasznie piaszczystymi. A że jechałem na końcu konwoju. [wcale nie dlatego że najsłabsze auto mam , a dla tego że miałem CB i ciągły kontakt z prowadzącym Tomkiem] więc cały ten kurz spod 8 par kół zbierał na mojej paszczy . Mój zielony Patrol zmienił barwę na.... zakurzoną . Wybór miejsca noclegu padł na Siemiany. Urocze pole namiotowe na brzegu Jezioraka. Niby zwyczajne pole namiotowe, nic wielkiego, ale... Ma to pole jakiś taki swoisty klimacik . Rozbilismy obóz na końcu pola z widokiem na jezioro. I zwyczajowo, wyprawa po prowiant [sklep pani Krysi odległy o 500 m, dobrze zaopatrzony], zwyczajowo 1l+12 . I zaczęły sie miłe złego początki. Nasi nowi znajomi również sie zaopatrzyli w argumenty do rozmowy.... . Oj ranek będzie ciężki.
CDN...
_________________
prezes ma racje
www.4x4.szczecin.pl
Chyba powinienem zmienic swoja profesje na wróżkarstwo . Ja, osobnik genetycznie pozbawiony kaca, czułem sie troche jak po wyjściu z pralki z włączoną opcją wirowania .Ale jak sie zapija Absolwenta browarkiem i "dobrym sycylijskim winem" wypalając przy tym dwie ramki "cześków", to i nie ma sie co dziwić . Tak wiec po brutalnym przebudzeniu z głowa spuchniętą jak bym wsadził łeb do ula, spionizowałem się (ze sporą trudnością) jako pierwszy z całej ekipy. Jeziorak przyjemnie szumiał (a może to we łbie szumiało), lekka bryza wiała znad jeziora, bardzo przyjemny rześki poranek. Potem już standard, śniadanie, przyjacielska "bajera" i czas zwijać namioty. Pożegnalismy naszych znajomych z Toyot BJ. A jako, że Siemiany były punktem końcowym pierwszego etapu naszej wędrówki polskimi dróżkami. Więc i my sie rozjechalismy w różne strony. Na Orlenie pod Iławą po dotankowaniu paliwa Tomek z Wa-wy udał się w kierunku naszej pięknej stolicy, a my czyli Jasiu i ja w kierunku Szczecina. Jako, że to była sobota a juz w poniedziałek musielismy sie stawic przy maszynach w naszych fabrykach , więc zdecydowaliśmy wracać asfaltami. Bocznymi małouczęszczanymi drogami 4 klasy odsnieżania.I ponownie mijalismy malownicze okolice,senne miasteczka,lasy i łaki. Droge w pewnym momencie przegrodziła nam Wisła ["królowa polskich rzek" ]. Postanowilismy ją pokonać za pomocą promu. Prom łączy oba brzegi Wisły pod Kwidzynem. Hahahaha Prom . Ot większa tratwa na 3 samochody. Oczekiwanie na swoja kolej -mniej więcej 1-1,5 h. Za duzo zmarnowanego czasu. Więc polecieliśmy na most do Grudziądza, i dalej w kierunku Borów Tucholskich. Po drodze robiąc postój na "obfity posiłek" w skład którego zwyczajowo wchodziła żywność o wielkich właściwościach odżywczych, czyli suche żarcie zalewane wrzątkiem + ciepły kefirek . I dalej w trasę. Pierwotnie mielismy stanąc na nocleg w malowniczych Borach Tucholskich, ale marszruta tak dobrze nam szła, że postanowiliśmy dotrzeć na nasze kochane pojezierze drawskie. I tak około 21 dotarlismy do Starego Kaleńska. Czyli miejsca z którego 7 dni wcześniej zaczęlismy naszą przygodę. Standartowo, sklep, zaopatrzenie [niestety juz tylko 05l+8 ]. Rozbicie namiotów, grill, opowieści do późnych godzin nocnych o przeżyciach ostatnich dni. Trochę smutno było, jako że kończyła sie nasza eskapada.
Ostatnia część tej fascynującej opowieści w odcinkach juz jutro
CDN...
Wysłany: Wto Lip 11, 2006 10:17 am Temat postu:
--------------------------------------------------------------------------------
Wszystko co dobre, szybko sie kończy. Po "uroczystym śniadanku" zwinęliśmy namioty. Kąpiel w jeziorze i wyjazd w kierunku domu. Oczywiście z dala od "czarnego". A że tereny między Czaplinkiem a Szczecinem dośc dobrze juz poznalismy, więc starymi ścieżkami powoli kierowaliśmy na zachód. Po parunastu kilometrach okazało sie że jednak tereny znamy ale tylko na płn. od drogi Szczecin -Szczecinek, więc zaczęliśmy "penetrować" , teren na płd od w/w. Niestety po paru próbach wjazdu w las, okazało sie że bez map terenu jest bardzo trudno ułozyć trasę w jakąś logiczną całość. I tak po kluczeniu, po nie trafonych wjazdach [bez wyjazdu] poddaliśmy się. Dojechalismy pod Węgorzyno. Czołgówką na bród na Drawie. Oczywiście wysokie temparatury sprawiły, że podłoże po którym mknęlismy, po przejechaniu samochodu zamieniało sie w jeden wielki tuman kurzu. I znowu samochody, ubrania i twarze zmieniły swoją barwę na .... zakurzoną . Wody potrzebowaliśmy "na gwałt" . Bród na Drawie nas nęcił i kusił swoją chłodną wodą, ale było jedno ale... Nad wodą było 18 000 odpoczywających, kąpiących sie grillujących i cieszących sie tą właśnie chłodną wodą odpczywaczy . I dylemat. Robić siarę i krzycząc "sorry, sorry, uwaga jadę, sorry" przejechać Drawę ze trzy razy, czy po cichutku zabeczeć sobie w kąciku, włączyć wsteczny i odjechać. Wybraliśmy opcję z beczeniem. Przejechalismy Drawę mostem i po jakimś czasie znaleźlismy sie w Drawsku. Z Drawska kierunek na Zbrojewo i potem odbicie na zachód na droge w las. Piekna "ścieżka". Kręta z kopnym piachem. I oczywiście kurz, wszechobecny kurz. Po drodze były oczywiście cieki wodne i rzeczka. Ale miała zbyt stromy wyjazd. . I dale tak kilometr po kilometrze, dotarlismy na bród w Brzeźniaku. Tam [byłem pewien], nie było tłumów nad wodą. Jedynie niedorozwinięty lokales ze swoją panną. No , to tygryski lubią najbardziej. Woda, głęboka woda, sięgająca do maski w Patrolu. I dalej mieszać wodę kołami w tą i zpowrotem. Po paronastominutowej kąpieli autek,pozostawilismy chłodne odmety rzeczki za plecami. Nawet Jasiu sie odważył wjechac swoim gaziczkiem . Ależ chłopak był dumny ze swojej maszyny . W okolicach Chociwla szukaliśmy pozostałości po nie ukończonej autostradzie Berlin -Królewiec. Ehh ci nasi krajanie, nawet pozostałości zniknęły w bliżej nie okreslonych okolicznościach . Od Chociwela do Szczecina pomknelismy juz po "Hitlerstrasse". Mozna było jechać lasem, ale lasy lleśnictwa Rurka są po prostu nudne. Płaskie drogi w sosnowym lesie . Około 18-19 dotarlismy do Szczecina. Zwyczajowy postój pod Realem, ostatnia fajeczka w miłym towarzystwie. Szczałka i do domu.
Ogólem zrobilismy około 1400 km. Spalając paliwa...tyle ile trzeba było. [ja około 180 l]. Ceny pól namiotowych wahają się od 16 PLN do 26 PLN za namiot, 2 osoby +samochód. Strat większych w zasadzie brak, pomijając 3 pogięte [lekko] felgi. No jeszcze wchodzą w gre straty zdrowotne. Wątróbka pracowała na pełnych obrotach, nereczki filtrowały wysmienicie. Płuca tez swoje przefiltrowały, ale nie nażekają . No i jeszcze zdrowie psychiczne, tydzień z Jasiem to o 7 dni za dużo .
Jadąc tak jak jechalismy, w wycieczce którą opisałem wyżej, nie trzeba miec jakoś specjalnie przygotowanego samochodu. Ot stardard. Opony AT lub MT [kwestia co kto ma] troche wyższe zawieszenie, mocniejsze resory, CB , snorkel może byc ale nie musi. Tak samo z innym szpejem off-roadowym.
Zarcie przeważnie dostepne na każdej "wichurze", kuchenka gazowa musi być, baniak [ki] z wodą. Naczynia jednorazowe, kieliszki
No i ten święty spokój, po zgaszeniu silników pracujących 8-10 godz.
Wiecie jak miło jest siąść sobie nad jaziorem wieczorkiem z browarkiem [lub flaszką] w garści, wsłuchac się w odgłosy nartury [tzn ptaki i inne płazy ]. Jest czas na pewne przemyslenia, co było , a co bedzie. To że nie trzeba szukać piekna gdzieś daleko, to co kochamy najbardziej, to co nam sie podoba mamy pod własnym nosem, tuz obok.
Piękna nasza Polska cała...
Koniec.
p.s.
czekajcie na nastepne odcinki opisu tej fascynującej wycieczki., najbliższy już za 12 miesięcy