Dwa dni temu zapaliła mi się kontrolka (płyn hamulcowy/ręczny) w tyranie w czasie jazdy do domu. Był wieczór, więc maskę otworzyłem dopiero na drugi dzień rano. Zaglądam a w zbiorniczku płyn jest między min i max w połowie, bryka hamuje bez problemu więc założyłem, że to krańcówka ręcznego, ale że mróz tyłek ściska postanowiłem zajrzeć do ręcznego po świętach. W dniu wczorajszym ganiam tyranem po mieście i szukam prezentów. W pewnym momencie przy hamowaniu usłyszałem lub poczułem (może to też była moja wyobraźnia) jakby maluczkie pyk i przy następnym hamowaniu pedał zrobił się jak wata. Myślę se przerąbane bez hamulców po mieście latać, więc zawiozłem kobiałkę do domciu coby rosołek grzała a sam do garage i na glebe oglądać straty. Pomacałem przewody całe, śladów wycieku płynu przy kołach nie widzę, myślę że trzeba pedała pognieść trochę nogą to cosik się pojawi (w zbiorniczku min płynu dolałem 3/4). Depcze pedała i jestem w szoku bo hamulce znowu działają i kontrolka zgasła. Ponieważ był wieczór i święta tuż tuż uwierzyłem w cud i pognałem do domciu na rosołek. Dziś jadę rano do pracy i znowu kontrolka i pedał z waty tak do połowy, bryka hamuje ale pewności nie mam,że komuś z d..y garażu nie zrobię. Po świętach rozbieram układ hamulcowy (bębny, zaciski itd). Może macie jakieś pomysły o co kaman z tymi hamulcami
